Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

czwartek, 25 października 2012

"Skok" czyli o tym, do czego prowadzi nieoswojony strach

Wczoraj przypadkiem trafiłam na Kino Polska na polski film z 1967 pt. "Skok" w reżyserii Kazimierza Kutza. Jest to kolejny film, który zalicza się do wyśmienitego okresu w polskiej kinematografi, kiedy to film był nie tylko fabułą, ale jednym organizmem, na który składały się muzyka, obraz, dialogi, i który przekazywał coś głębszego.

Dwóch głównych bohaterów, Pawła i Franka, poznajemy w momencie, który dla wszystkich dojrzewających ludzi jest zwrotny, dokonuje się ważnych życiowych wyborów. Właśnie skończyli szkołę średnią, nie zdali jednak matury. Postanowili w młodzieńczym zrywie poszukać szczęścia w szerokim świecie. Uciekli z domu nad morze (co ciekawe z Warszawy pojchali aż na zachodnie wybrzeże - w filmie możemy obejrzeć dawne molo w Międzyzdrojach :). Cwaniakują oczywiście. Mówią sami o sobie, że już z niejednego pieca chleb jedli... Dodają sobie animuszu. Zauważa to miejscowy złodziejaszek, który przekonuje ich, że potrzebuje "pożyczki". Manipuluje nimi do tego stopnia, że prawie sami wymyślają, skąd wziąć pieniądze. Bardzo sprawnie rozgryza ich i korzysta z ich naiwności. Ich ambicja i nieumiejętność przyznania się do własnego strachu, a także sprzeciwienia się komuś starszemu tylko dlatego, by nie wyjść na dzieciaka, jest uderzająca. To ona leży u podstaw fabuły i ona też stanie się bezpośrednią przyczyną nieuchronnej tragedii.

Zabawne, że za skok nie oczekują pieniędzy, tylko co najwyżej spełnienia ich marzenia, by dostać się na statek. Są tacy honorowi, że zrobiliby to i za darmo.

Cały ich wyjazd na wieś, wszystkie wydarzenia świadczą wymownie o ich niedojrzałości i braku przewidywania konsekwencji swojego postępowania. Ciekawa historia psychologiczna z wątkami sensacyjnymi okraszona świetną muzyką Adama Sławińskiego, smaczkami pegeerowskiej rzeczywistości z lat 60 (każdy PGR miał swojego Zientarę, no i to nawoływanie się - rewelacja!) i zdjęciami (aż się czuje zapach powietrza rozgrzanej letnim słońcem ziemi gotowej do żniw!)

Ciekawe sceny: 
Scena na podwórzu, kiedy to sprawdzają, który z nich podoba się Teresie. Pełna profeska i męska solidarność - nikt nie ma do nikogo urazy :)
Franek idzie do kasy, żeby poderwać Anię - ten chód, jaki zalotny! hehe
Teresa, która płacze po nocy z Pawłem - faktycznie żaden facet tego nigdy nie zrozumie :)
No i finał na molo - ten dialog wyjaśnia wszystko!

Polecam!
Fragment tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=mQT4ut4QIO8

Skok

rok prod. 1967 (premiera 1969)
reż. Kazimierz Kutz
scenariusz: K. Kutz, E. Głuchowski
muz. Adam Sławiński
Obsada:
Daniel Olbrychski - Franek
Marian Opania - Paweł
Andrzej Gazdeczka -Filip
Małgorzata Braunek - Teresa

Witold Dederko - Zientara


sobota, 20 października 2012

Zielono mi i jesiennie...

Od kliku dni przechadzam się po Zielonej Górze. Rozpoznaję stare kąty, spostrzegam zmiany, widzę znajome, nie pamiętam już skąd, twarze. Dzisiaj natomiast postanowiłam poznać miejsca wokół miasta, w których nigdy nie byłam. A że pogoda ostatnio dopisuje, od tygodnia planowałam wycieczkę rowerową.

Miałam w planie pojechać do Wilkanowa i lasem wrócić jakoś do Zielonej, ale z trasy o długości ok. 10 km zrobiło mi się jakieś 30 :)
 Oto mniej więcej moja trasa, bo dokładnie nie jestem w stanie jej określić. Błąd wkradł się przy wyjeździe z Wilkanowa. Miałam pojechać prosto do Zielonej, zahaczając o wieżę widokową, ale dziwnym trafem wyjechałam na pięknym wzgórzu. Warto było pomęczyć się przez leśne pagórki i piaszczyste ścieżki, bo widok z polany tuż zapierał dech w piersiach.
Jak już dotarłam do jakiejś drogi okazało się, że jestem gdzieś między Świdnicą a Ochlą! Dużo dalej niż się spodziewałam i niż chciałam hehe. Powrót do domu zajął mi kolejne 2 godziny. Ale warto było, widoki cudowne. Zapach opadających liści i żołędzi, cisza lasu, strumienie cicho szemrzące gdzieś przy drodze. I gorące jesienne słońce! Przepyszna mikstura! :)