Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

czwartek, 13 listopada 2014

Idealna piosenka na jesienną chandrę

Ostatnio w trójkowej audycji Myśliwiecka 3/5/7 usłyszałam piosenkę, która sprawia, że od razu nogi same ruszają się w rytm, a za nimi reszta ciała - przy tym to można dopiero szaleć na parkiecie, albo na kafelkach w kuchni :) Dawno nie słyszałam tak energetyzującego kawałka! To będzie mój hit na jesienne spadki formy :) Tekst długi i raczej nie za ciekawy, co innego teledysk - daje radę!


Johnny Marr - Easy Money -> link


czwartek, 23 października 2014

I almost gave you one more chance...

Kolejne do kolekcji... i jak zawsze trafia w sedno aż za dobrze...;)

Lenny Kravitz - The Chamber -> Link


You killed a love that was once so strong
With no regret to what you did wrong
Should I stay and fight?
Can we make this right?

You look through me like an open door
Do I exist to you anymore?
'Cause when I'm talking to you
There's someone else that you're hearing

I gave you all the love I had
And I almost gave you one more chance
Then you put one in the chamber
And shot my heart of glass
This time will be the last

You played your game, used me like a pawn
Check mate you're done and then you were gone
Did I move too fast?
I thought we would last

Now that you're through I can't feel your soul
Where there was love lies an empty hole
'Cause when I make love to you
There's someone else that you're feeling

I gave you all the love I had
And I almost gave you one more chance
Then you put one in the chamber
And shot my heart of glass
This time will be the last

I gave you all the love I had
And I almost gave you one more chance
Then you put one in the chamber
And shot my heart of glass
This time will be the last

So many nights
I've been standing at the wall
Blind folded with a cigarette
Waiting for the fall

I gave you all the love I had
And I almost gave you one more chance
Then you put one in the chamber
And shot my heart of glass
This time will be the last

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Pieśń wieczorna na dziś

Dzisiaj przypomniał mi się utwór z dawnych lat... Znam jego każdą nutę, najmniejszy dźwięk. Wiąże się z nim tak wiele nieprzespanych nocy, wiele wspomnień... Piękny kawałek zarówno muzycznie, jak i poetycko - tylko i aż cztery wersy... Przenosi w oniryczne krainy rozległych wzgórz i zasnutych mgłą dolin...
Not a care if I never wake...


Anathema - Everwake -> Link

Somniferous whisperings of scarlet fields
Sleep calling me and my dreams are wondrous
My reality is abandoned - I traverse afar
Not a care if I never wake

środa, 4 czerwca 2014

Już nie tylko w snach...

Dzisiaj siedziałam w czytelni na Szajnochy i nagle naukową atmosferę przerwał zgiełk na ulicy Kazimierza Wielkiego. Werble, trąbki, krzyki tłumu, skandowanie haseł krytykujących władzę, śpiewanie pieśni przeciwko prezydentowi miasta i obecnej sytuacji w kraju. W tłumie manifestantów wszyscy: starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Przeszli pokojowo, choć hasła nie napawały optymizmem i były raczej ostre.

Dzisiaj wyjątkowa rocznica. Niektórzy twierdzą, że jej waga jest przeceniana, że woleliby cofnąć czas, że nie wyszło z tego tak wiele dobrego, jak się spodziewali, że za komuny było lepiej, bo byliśmy dziewiątą potęgą gospodarczą świata a teraz wszystko rozkradzione.

Dlaczego nie potrafimy docenić czegoś obecnie tak oczywistego, jak możliwość legalnego protestowania przeciw czemukolwiek, z władzą włącznie? Owszem 04 czerwca 1989 roku nie załatwiliśmy sobie raju na ziemi, ale nie zapominajmy, że Wolność jest najwyższą wartością i to o nią chodziło i chodzi nadal. Nie musimy już o niej śnić, a 25 lat to zaledwie chwila w historii. Doceńmy to, co mamy i szanujmy to, że przyszło nam żyć w czasach historycznego przełomu.

Piosenka na dziś - Hymn do Wolności

Dżem - Sen o Viktorii -> link



Dzisiaj miałem piękny sen
Naprawdę piękny sen
Wolności moja, śniłem, że
Wziąłem z Tobą ślub
Słońce nas błogosławiło
I Księżyc też tam był
Wszystkie gwiazdy nieba
Wszystkie gwiazdy pod

O Victorio, moja Victorio!
Dlaczego mam Cię tylko w snach?
Wolności moja, Ty Victorio!
Opanuj w końcu cały świat

Och, gdyby tak wszyscy ludzie
Mogli przeżyć taki jeden dzień.
Gdy wolność wszystkich ludzi zbudzi
I powie: "Idźcie tańczyć, to nie sen"

O Victorio, moja Victorio!
O Victoria ma!


sobota, 17 maja 2014

Słowacki wielkim poetą był, ale czy człowiekem też? - czyli o Od-wieszczaniu

Mój ulubiony profesor ostatnio znowu w fascynujący sposób opowiadał nam o rzeczach związanych z naszymi wieszczami, o których nigdzie się nie przeczyta, bo najzwyczajniej w świecie nigdy informacje na ten temat nie mogły być opublikowane. Tak jest, dziw bierze, że żyjąc w kraju wolności, o którą tyle lat zabiegaliśmy, nadal zmagamy się z cenzurą - i to cenzurą gorszą niż ta, którą znamy z historii. To autocenzura, która nie dopuszcza nawet cienia możliwości, by jakikolwiek pyłek zbrukał wizerunek krystalicznej osobowości któregoś z naszych wieszczów. Podzielę się niektórymi z tych informacji, które mną wstrząsnęły.
To nic, że rzetelnie przeprowadzone badania udowadniają niezbicie, że Mickiewicz nie mógł urodzić się w Zaosiu 30 km od Nowogródka, bo rodził się w Wigilię, a była roku 1798 bardzo ostra zima i napadało 2 metry śniegu. Nie ma szans, że rodząca kobieta w takich warunkach, saniami mogłaby w nocy pokonać taki dystans. Ale przecież od tylu lat jest w Zaosiu skansen, muzeum, rząd łoży pieniądze na utrzymanie, wycieczki, foldery, podręczniki do polskiego - całe pokolenia utwierdzane, że to w tymże Zaosiu urodził się nasz zacny wieszcz. I nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że to jakiś "naukowiec" siedzący sobie w archiwum w Krakowie popatrzył na mapę: Zosie, to Zaosie - pod Nowogródkiem, no jest! Bach - tu się urodził Mickiewicz - i poszło w świat! :P A tymczasem ok 2-3 km od centrum Nowogródka była niewielka osada - również o nazwie Zaosie :) Kilka domów wchłoniętych z czasem przez miasto. I to tam urodził się Adaś :P No i co z tego, że prawda historyczna jest inna - komu ona potrzebna, skoro nie da się już tego wszystkiego odkręcić. Nie ma wyjścia, trzeba już teraz ciągnąć to tak, jak jest :P I pani profesor, która na 200. rocznicę urodzin przygotowała rewelacyjny artykuł ukazujący prawdę, nie mogła go nawet nigdzie opublikować! Wielki Brat nie pozwolił :P

Jeszcze ciekawsze są losy brakującego tomu monografii o Mickiewiczu wydawanej dzięki pracy prof. Pigonia i jego uczennic - tomu o okresie rosyjskim Mickiewicza, napisanego przez rosyjskiego polonistę. Ale tę rewelację to może przy innej okazji powtórzę - chyba, że mnie wcześniej ocenzurują :P

Tak czy siak, konkluzja jest taka: jak wiadomo, w Polsce mamy kilka poważnych narodowych chorób psychicznych. Jedną z nich jest skłonność do mityzacji rzeczywistości, a w szczególności historii i postaci, które odegrały w niej ważną rolę. Nie potrafimy oddzielić dorobku, osiągnięć od osoby, człowieka powiedzielibyśmy: prywatnego. Zauważmy, że o żadnym naszym wielkim literacie, artyście, naukowcu nie wolno mówić źle w kontekście jego życia. Jak był świetny w swoim fachu, to musiał też być krystalicznym człowiekiem. Jeśli Maria Skłodowska była świetnym naukowcem, to nie mogła przecież być np. lesbijką, bo jak by to wyglądało w podręcznikach?! Mickiewicz, choć był naprawdę wybitnym poetą, to przecież nie mógł jednocześnie być hipochondrykiem, alkoholikiem, dzieciorobem i łowcą cudzych żon, który własną doprowadził do obłędu - no jak by się o tym uczyło dzieci w szkole?! A Słowacki, przecież wielkim poetą był, więc nie mógł przecież być...no np. seryjnym mordercą.

I tu dochodzę do tematu, o którym chciałam przede wszystkim powiedzieć i zachęcić jednocześnie do lektury :) Właśnie skończyłam czytać niezły kryminał autorstwa Pawła Goźlińskiego, pt. Jul. Autor jest znawcą Wielkiej Emigracji, więc w książce znajdziemy mnóstwo tzw. smaczków, o których raczej nie przeczytamy w książce do polskiego albo do historii. Najważniejsze jest jednak to, że to jedna z niewielu książek, które mogły ukazać czczoną Wielką Emigrację w zupełnie realistycznym świetle, z ludzką twarzą, niekoniecznie gładką jak na dziewiętnastowiecznym dagerotypie. Czyż nie jest zastanawiające, dlaczego autor będąc naukowcem, musiał posłużyć się aż powieścią fabularną, by w ogóle móc przełamać schemat, stereotyp podchodzenia do wieszczów "na kolanach"? Brzmi jak teoria spiskowa dziejów? Być może, ale pamiętajmy, że ten kto ma władzę nad historią, ma władzę nad teraźniejszością... Zachęcam do lektury - we Wrocławiu jest jeden egzemplarz do wypożyczenia (tak, te fruwające kartki to efekt mojej intensywnej lektury i kiepskiego klejenia :P) - w MBP na ul. Jesiennej na Krzykach (polecam tę filię, bo to naprawdę wyjątkowe miejsce! :)

P.S. Ten post jest efektem inspiracji płynącej z zajęć z panem prof. Leszkiem Liberą - wiele z zawartych tu myśli jest albo jego poglądami, albo wnioskami, do których wspólnie dochodziliśmy na zajęciach z moimi koleżankami i kolegami. Myślę, że w czasach wszechwolności  internetu warto mówić o takich sprawach, które w oficjalnym obiegu naukowym nie mogą nadal znaleźć dla siebie miejsca.


Straże nocne Bonawentury

Mój ulubiony profesor zadał nam ostatnio do przeczytania na zajęcia powieść, Straże nocne Bonawentury. Nie najłatwiejsza to lektura, aż trudno uwierzyć, że pisana prawie 200 lat temu - ma cechy bardzo modernistycznych zabiegów, jak np. strumień świadomości. Żałuję bardzo, że nie mogę wziąć udziału w zajęciach o tej książce - może koledzy i koleżanki dodadzą tu komentarz i wnioski ze wspólnej dyskusji? Będzie mi bardzo miło:)
Tymczasem podzielę się tu kilkoma fragmentami, które jak widać są trafne niezależnie od czasu i udowadniają, że człowiek dziewiętnastowieczny niewiele różnił się od dwudziestopierwszowiecznego.

Strony 93- 94


sobota, 8 marca 2014

Kto od lat wyznacza trendy w polskiej alternatywie?

Niedawno w Trójce usłyszałam nową piosenkę Artura Rojka - Beksa. Temat może nie do końca mój (w innych utworach jego autorstwa znacznie więcej do mnie trafiało), ale mimo wszystko odnajduję w niej coś dla siebie. Każdy chyba ma jakieś wspomnienia, które są tak uciążliwe, że nawet po latach paraliżują strachem. Nawet jeśli nie wspomnienia, to chociaż sen, że ktoś mnie goni, ale nie mogę zrobić kroku. Każdy ma gdzieś gdzieś w sobie głęboko Beksę - to ona, napiętnowana przez otoczenie i przez to przez nas samych, powoduje, że czasem nie mamy ochoty z nikim rozmawiać ani się dzielić. Ale na codzień nakładamy brokat i idziemy jakoś naprzód, chociaż czasem nogi jak z waty.

Utwór muzycznie świetny. W zestawieniu z najnowszymi dokonaniami Myslovitz, pokazuje bardzo, ale to bardzo dobitnie, że to Rojek stanowił o randze tego zespołu. Myslovitz to był przez lata zespół, który był awangardą polskiej sceny muzycznej - nie dla każdego. Myslovitz zmierza nowym materiałem nieuchronnie w kierunku popu. Natomiast Rojek najwyraźniej trzyma właściwy kurs i można mieć nadzieję, że po jego odejściu z Myslovitz nie będzie na polskiej scenie żadnej dziury, lecz że nadal będzie wyznaczał trendy w polskiej muzyce alternatywnej. Dobra robota - czekamy na więcej!:)

PS. Od kilku tygodni nie słuchałam LP3, ale ponoć debiut na liście z numerem 1! :)

Tutaj można obejrzeć - Artur Rojek - Beksa


środa, 8 stycznia 2014

Dla niedowiarków polskiej kinematografii - Bezmiar sprawiedliwości

Dzisiaj przerzucając w znudzeniu kanały telewizyjne, bo chciałam odwlec moment zabrania się za książki, natrafiłam na TVP Kultura na początek polskiego filmu. Nie zdążyłam nawet zobaczyć tytułu, tylko adnotację, że niektóre wydarzenia są oparte na faktach. Świetna obsada i ciekawy początek zachęciły mnie do obejrzenia filmu. W akcję wprowadza nas młody absolwent prawa zafascynowany fotografią, którego ojciec wysłał do swojego dawnego kolegi, by ten przekonał go do zostania prawnikiem. W roli kolegi z dawnych lat wyśmienity Jan Frycz. Stary adwokat idzie na wódkę ze świeżo upieczonym absolwentem i chociaż nie zamierza go do niczego namawiać, to opowiada mu historię sprzed lat - głośną sprawę dotyczącą zabójstwa ciężarnej kochanki realizatora telewizyjnego. Mecenas prowadzi nas przez śledztwo oraz swoje osobiste z nim związane emocje jako wówczas młodego oskarżyciela posiłkowego. Wspomnienie kończy się, gdy mężczyźni wychodzą z baru. I mimo że można by powiedzieć: jest koniec sprawy, jest rozwiązanie zagadki - jest koniec filmu; to jednak okazuje się, że nasz mentor zażartował z młodziaka i winien jest mu prawdę.

W mieszkaniu adwokat puszcza z winylowej płyty arię Dydony (When I am laid in earth) z opery Henry'ego Purcella "Dydona i Eneasz", jednak po kilku taktach zmienia zdanie i stwierdza, że jednak mu się pomyliło i ta aria nie miała tu nic do rzeczy. Jak się okaże z czasem, oczywiście miała i to całkiem sporo. Teraz poznajemy prawdziwą historię sprawy z początku lat 90., kiedy to polski wymiar sprawiedliwości w demokratycznym kraju dopiero raczkował. Były to czasy, kiedy kręgi bardzo zbliżone do katolicyzmu miały swoje 5 minut i próbowały na różne sposoby je wykorzystywać. Jest to ciekawa refleksja na temat ówczesnych stosunków polityczno-społecznych. Ważną postacią w tym wątku jest stary adwokat Paweł Baś (Jan Englert). Poznajemy tę samą sprawę z zupełnie innej perspektywy. Znamienne są słowa pobrzmiewające truizmem, ale wyeksponowane przez reżysera, wyłożone w usta lekarza biegłego psychiatry: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jaki wyrok tak naprawdę zapadł?

Wstaje świt, chłopak poruszony nieco opowieścią rusza przez cudownie ukazany w filmie Wrocław na dworzec. Jednak pociąg mu ucieka a myśli nie dają spokoju - w sprawie za wiele było poszlak, zbyt mało dowodów. Udaje się do sądu, by samemu spenetrować akta sprawy. Odkrywa, że i tym razem przyjaciel ojca go okłamał. Wraca by się z nim rozmówić i poznać prawdę. Mamy okazję po raz trzeci prześledzić wydarzenia - chociaż historia nie budzi zastrzeżeń, to już sam wyrok owszem. Chłopak ponownie rusza w miasto, by tym razem przeprowadzić własne śledztwo. Czy dojdzie do prawdy?  Tak właściwie to, czym ona jest? Kto może o niej wyrokować? I komu jest ona tak naprawdę potrzebna?

Zachęcam do obejrzenia filmu. To niezwykle wciągająca opowieść o względności podstawowych wartości, na które wszyscy tak często się powołujemy. W zasadzie są to cztery filmy w jednym i każdy z nich trzyma w napięciu do końca. Jaki jest koniec? A jaki może być w takiej sytuacji? Tylko otwarty...

Dla mnie osobiście dodatkowym walorem tego filmu są piękne zdjęcia jesiennego Wrocławia. Rozpoznałam takie miejsca: park na Krasińskiego, elektrownia wodna na Odrze, Wyspa Słodowa, Most Uniwersytecki, budynki Sądu na Sądowej, Fosa Miejska i Podwale, Kazimierza Wlk. k. Hotelu Europeum, Opera. Jedna scena dzieje się nawet tuż koło mojego domu - przed kościołem na ul. Sudeckiej, róg Sztabowej :)
Świetna gra aktorów - nie tylko tych znanych z czołowych polskich filmów, ale też lokalnych wrocławskich artystów - dopełnia tej kunsztownie skomponowanej całości, w której nie ma przypadkowych ujęć. Migotliwość ocen prawnych zderza się tu ze względnością ocen moralnych, dając wyrafinowaną próbę ukazania wielowymiarowości życia i przewrotnego bezmiaru sprawiedliwości.

Zdecydowanie jest to gratka dla fanów kryminałów i gwóźdź do trumny powątpiewających w jakość polskiego kina!

Bezmiar sprawiedliwości
Polska 2006
reż. Wiesław Saniewski
wyk. Jan Frycz, Robert Olech, Jan Englert, Artur Żmijewski, Artur Barciś, Robert Gonera, Tomasz Schimscheiner, Danuta Stenka.