Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

środa, 8 stycznia 2014

Dla niedowiarków polskiej kinematografii - Bezmiar sprawiedliwości

Dzisiaj przerzucając w znudzeniu kanały telewizyjne, bo chciałam odwlec moment zabrania się za książki, natrafiłam na TVP Kultura na początek polskiego filmu. Nie zdążyłam nawet zobaczyć tytułu, tylko adnotację, że niektóre wydarzenia są oparte na faktach. Świetna obsada i ciekawy początek zachęciły mnie do obejrzenia filmu. W akcję wprowadza nas młody absolwent prawa zafascynowany fotografią, którego ojciec wysłał do swojego dawnego kolegi, by ten przekonał go do zostania prawnikiem. W roli kolegi z dawnych lat wyśmienity Jan Frycz. Stary adwokat idzie na wódkę ze świeżo upieczonym absolwentem i chociaż nie zamierza go do niczego namawiać, to opowiada mu historię sprzed lat - głośną sprawę dotyczącą zabójstwa ciężarnej kochanki realizatora telewizyjnego. Mecenas prowadzi nas przez śledztwo oraz swoje osobiste z nim związane emocje jako wówczas młodego oskarżyciela posiłkowego. Wspomnienie kończy się, gdy mężczyźni wychodzą z baru. I mimo że można by powiedzieć: jest koniec sprawy, jest rozwiązanie zagadki - jest koniec filmu; to jednak okazuje się, że nasz mentor zażartował z młodziaka i winien jest mu prawdę.

W mieszkaniu adwokat puszcza z winylowej płyty arię Dydony (When I am laid in earth) z opery Henry'ego Purcella "Dydona i Eneasz", jednak po kilku taktach zmienia zdanie i stwierdza, że jednak mu się pomyliło i ta aria nie miała tu nic do rzeczy. Jak się okaże z czasem, oczywiście miała i to całkiem sporo. Teraz poznajemy prawdziwą historię sprawy z początku lat 90., kiedy to polski wymiar sprawiedliwości w demokratycznym kraju dopiero raczkował. Były to czasy, kiedy kręgi bardzo zbliżone do katolicyzmu miały swoje 5 minut i próbowały na różne sposoby je wykorzystywać. Jest to ciekawa refleksja na temat ówczesnych stosunków polityczno-społecznych. Ważną postacią w tym wątku jest stary adwokat Paweł Baś (Jan Englert). Poznajemy tę samą sprawę z zupełnie innej perspektywy. Znamienne są słowa pobrzmiewające truizmem, ale wyeksponowane przez reżysera, wyłożone w usta lekarza biegłego psychiatry: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jaki wyrok tak naprawdę zapadł?

Wstaje świt, chłopak poruszony nieco opowieścią rusza przez cudownie ukazany w filmie Wrocław na dworzec. Jednak pociąg mu ucieka a myśli nie dają spokoju - w sprawie za wiele było poszlak, zbyt mało dowodów. Udaje się do sądu, by samemu spenetrować akta sprawy. Odkrywa, że i tym razem przyjaciel ojca go okłamał. Wraca by się z nim rozmówić i poznać prawdę. Mamy okazję po raz trzeci prześledzić wydarzenia - chociaż historia nie budzi zastrzeżeń, to już sam wyrok owszem. Chłopak ponownie rusza w miasto, by tym razem przeprowadzić własne śledztwo. Czy dojdzie do prawdy?  Tak właściwie to, czym ona jest? Kto może o niej wyrokować? I komu jest ona tak naprawdę potrzebna?

Zachęcam do obejrzenia filmu. To niezwykle wciągająca opowieść o względności podstawowych wartości, na które wszyscy tak często się powołujemy. W zasadzie są to cztery filmy w jednym i każdy z nich trzyma w napięciu do końca. Jaki jest koniec? A jaki może być w takiej sytuacji? Tylko otwarty...

Dla mnie osobiście dodatkowym walorem tego filmu są piękne zdjęcia jesiennego Wrocławia. Rozpoznałam takie miejsca: park na Krasińskiego, elektrownia wodna na Odrze, Wyspa Słodowa, Most Uniwersytecki, budynki Sądu na Sądowej, Fosa Miejska i Podwale, Kazimierza Wlk. k. Hotelu Europeum, Opera. Jedna scena dzieje się nawet tuż koło mojego domu - przed kościołem na ul. Sudeckiej, róg Sztabowej :)
Świetna gra aktorów - nie tylko tych znanych z czołowych polskich filmów, ale też lokalnych wrocławskich artystów - dopełnia tej kunsztownie skomponowanej całości, w której nie ma przypadkowych ujęć. Migotliwość ocen prawnych zderza się tu ze względnością ocen moralnych, dając wyrafinowaną próbę ukazania wielowymiarowości życia i przewrotnego bezmiaru sprawiedliwości.

Zdecydowanie jest to gratka dla fanów kryminałów i gwóźdź do trumny powątpiewających w jakość polskiego kina!

Bezmiar sprawiedliwości
Polska 2006
reż. Wiesław Saniewski
wyk. Jan Frycz, Robert Olech, Jan Englert, Artur Żmijewski, Artur Barciś, Robert Gonera, Tomasz Schimscheiner, Danuta Stenka.