Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

sobota, 17 maja 2014

Słowacki wielkim poetą był, ale czy człowiekem też? - czyli o Od-wieszczaniu

Mój ulubiony profesor ostatnio znowu w fascynujący sposób opowiadał nam o rzeczach związanych z naszymi wieszczami, o których nigdzie się nie przeczyta, bo najzwyczajniej w świecie nigdy informacje na ten temat nie mogły być opublikowane. Tak jest, dziw bierze, że żyjąc w kraju wolności, o którą tyle lat zabiegaliśmy, nadal zmagamy się z cenzurą - i to cenzurą gorszą niż ta, którą znamy z historii. To autocenzura, która nie dopuszcza nawet cienia możliwości, by jakikolwiek pyłek zbrukał wizerunek krystalicznej osobowości któregoś z naszych wieszczów. Podzielę się niektórymi z tych informacji, które mną wstrząsnęły.
To nic, że rzetelnie przeprowadzone badania udowadniają niezbicie, że Mickiewicz nie mógł urodzić się w Zaosiu 30 km od Nowogródka, bo rodził się w Wigilię, a była roku 1798 bardzo ostra zima i napadało 2 metry śniegu. Nie ma szans, że rodząca kobieta w takich warunkach, saniami mogłaby w nocy pokonać taki dystans. Ale przecież od tylu lat jest w Zaosiu skansen, muzeum, rząd łoży pieniądze na utrzymanie, wycieczki, foldery, podręczniki do polskiego - całe pokolenia utwierdzane, że to w tymże Zaosiu urodził się nasz zacny wieszcz. I nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że to jakiś "naukowiec" siedzący sobie w archiwum w Krakowie popatrzył na mapę: Zosie, to Zaosie - pod Nowogródkiem, no jest! Bach - tu się urodził Mickiewicz - i poszło w świat! :P A tymczasem ok 2-3 km od centrum Nowogródka była niewielka osada - również o nazwie Zaosie :) Kilka domów wchłoniętych z czasem przez miasto. I to tam urodził się Adaś :P No i co z tego, że prawda historyczna jest inna - komu ona potrzebna, skoro nie da się już tego wszystkiego odkręcić. Nie ma wyjścia, trzeba już teraz ciągnąć to tak, jak jest :P I pani profesor, która na 200. rocznicę urodzin przygotowała rewelacyjny artykuł ukazujący prawdę, nie mogła go nawet nigdzie opublikować! Wielki Brat nie pozwolił :P

Jeszcze ciekawsze są losy brakującego tomu monografii o Mickiewiczu wydawanej dzięki pracy prof. Pigonia i jego uczennic - tomu o okresie rosyjskim Mickiewicza, napisanego przez rosyjskiego polonistę. Ale tę rewelację to może przy innej okazji powtórzę - chyba, że mnie wcześniej ocenzurują :P

Tak czy siak, konkluzja jest taka: jak wiadomo, w Polsce mamy kilka poważnych narodowych chorób psychicznych. Jedną z nich jest skłonność do mityzacji rzeczywistości, a w szczególności historii i postaci, które odegrały w niej ważną rolę. Nie potrafimy oddzielić dorobku, osiągnięć od osoby, człowieka powiedzielibyśmy: prywatnego. Zauważmy, że o żadnym naszym wielkim literacie, artyście, naukowcu nie wolno mówić źle w kontekście jego życia. Jak był świetny w swoim fachu, to musiał też być krystalicznym człowiekiem. Jeśli Maria Skłodowska była świetnym naukowcem, to nie mogła przecież być np. lesbijką, bo jak by to wyglądało w podręcznikach?! Mickiewicz, choć był naprawdę wybitnym poetą, to przecież nie mógł jednocześnie być hipochondrykiem, alkoholikiem, dzieciorobem i łowcą cudzych żon, który własną doprowadził do obłędu - no jak by się o tym uczyło dzieci w szkole?! A Słowacki, przecież wielkim poetą był, więc nie mógł przecież być...no np. seryjnym mordercą.

I tu dochodzę do tematu, o którym chciałam przede wszystkim powiedzieć i zachęcić jednocześnie do lektury :) Właśnie skończyłam czytać niezły kryminał autorstwa Pawła Goźlińskiego, pt. Jul. Autor jest znawcą Wielkiej Emigracji, więc w książce znajdziemy mnóstwo tzw. smaczków, o których raczej nie przeczytamy w książce do polskiego albo do historii. Najważniejsze jest jednak to, że to jedna z niewielu książek, które mogły ukazać czczoną Wielką Emigrację w zupełnie realistycznym świetle, z ludzką twarzą, niekoniecznie gładką jak na dziewiętnastowiecznym dagerotypie. Czyż nie jest zastanawiające, dlaczego autor będąc naukowcem, musiał posłużyć się aż powieścią fabularną, by w ogóle móc przełamać schemat, stereotyp podchodzenia do wieszczów "na kolanach"? Brzmi jak teoria spiskowa dziejów? Być może, ale pamiętajmy, że ten kto ma władzę nad historią, ma władzę nad teraźniejszością... Zachęcam do lektury - we Wrocławiu jest jeden egzemplarz do wypożyczenia (tak, te fruwające kartki to efekt mojej intensywnej lektury i kiepskiego klejenia :P) - w MBP na ul. Jesiennej na Krzykach (polecam tę filię, bo to naprawdę wyjątkowe miejsce! :)

P.S. Ten post jest efektem inspiracji płynącej z zajęć z panem prof. Leszkiem Liberą - wiele z zawartych tu myśli jest albo jego poglądami, albo wnioskami, do których wspólnie dochodziliśmy na zajęciach z moimi koleżankami i kolegami. Myślę, że w czasach wszechwolności  internetu warto mówić o takich sprawach, które w oficjalnym obiegu naukowym nie mogą nadal znaleźć dla siebie miejsca.


Straże nocne Bonawentury

Mój ulubiony profesor zadał nam ostatnio do przeczytania na zajęcia powieść, Straże nocne Bonawentury. Nie najłatwiejsza to lektura, aż trudno uwierzyć, że pisana prawie 200 lat temu - ma cechy bardzo modernistycznych zabiegów, jak np. strumień świadomości. Żałuję bardzo, że nie mogę wziąć udziału w zajęciach o tej książce - może koledzy i koleżanki dodadzą tu komentarz i wnioski ze wspólnej dyskusji? Będzie mi bardzo miło:)
Tymczasem podzielę się tu kilkoma fragmentami, które jak widać są trafne niezależnie od czasu i udowadniają, że człowiek dziewiętnastowieczny niewiele różnił się od dwudziestopierwszowiecznego.

Strony 93- 94