Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

środa, 15 lipca 2015

Kuszenie cichej Weroniki w Teatrze Polskim we Wrocławiu

Na zakończenie sezonu wybrałam się po raz drugi na Kuszenie cichej Weroniki Roberta Musila w reż. Krystiana Lupy. Pierwszy raz miałam okazję widzieć ten spektakl w 2009 roku i wówczas zrobił na mnie bardzo duże wrażenie... Przeżyłam prawdziwe katharsis. Byłam ciekawa, jak będzie teraz, po tylu latach i ze znacznie bogatszym bagażem moich doświadczeń. I ponownie rozczarowania nie było.

Weronika to kobieta w raczej dojrzałym już wieku, która utknęła gdzieś w stadium między rozmarzoną dziewczyną czekającą na tego, który zmieni wszystko, a kobietą dorosłą stanowiącą samodzielną jednostkę, niezawisłą od kaprysów starej ciotki. Tkwi w tym zawieszeniu, mimo że ma na wyciągnięcie ręki tego, który ją kocha i jest w stanie dopasować się i do niej i do jej dziwacznego życia, ale także chce ją wyrwać z tego marazmu. Johannes doskonale wie, jak się zachować przy wspólnej kolacji z ciotką, kiedy pochwalić rybę a kiedy nalać wody, jak odpowiadać na westchnienia i gesty - on też jest już częścią tego świata. Jednak dla Weroniki to za mało, nie satysfakcjonuje jej to, sama już nie wie, jakie warunki mu postawić... "Może gdybyś miał umrzeć" mówi... Wystawia go na kolejne próby, największą z nich jest jednak pojawienie się konkurenta. Demeter nie owija w bawełnę ani nie bawi się w konwenanse - to ten typ, co to "za włosy i do jaskini", nie pyta o zgodę na pocałunek, lecz bierze zdecydowanym ruchem to, na co ma ochotę. Weronice to niezwykle imponuje, ostentacyjnie okazuje to w obecności Johannesa. Czy jednak ta próba nie będzie tą jedną za dużo? Czy nie spełni się jej "życznie" - "może gdybyś musiał umrzeć"...

Ta historia dotyka bardzo mocno tematu wiecznego rozdarcia między pragnieniem stabilizacji a namiętności. Weronika nie potrafi się zdecydować, czego chce. Wciąż siedzi na górze starostwa i rdzewiejących rupieci pokrytych grubą warstwą kurzu, które są tylko przykrą pamiątką po świecie, który dawno powinien już odejść w zapomnienie i tak naprawdę wcale nie był jej światem. Nuża się w przeszłości, która śmierdzi stęchlizną. Próbuje nawet jakby uciec z tego śmietniska, ale nie ma dość woli, wciąż ogląda się na boki. Jest słaba, a może tak jej wygodnie? Może to wygodne mieć zawsze powód do narzekań oraz mieć zawsze kogo obwinić za swoje niepowodzenia życiowe? Tylko że czasem bywa tak, że nie da się już niektórych rzeczy cofnąć. Tych, którzy zawsze czekali, trzymani w odwodzie, może kiedyś zabraknąć; a ci, którzy byli chwilą wyrwania się z marazmu równie szybko zniknęli, jak się pojawili.

Jest to spektakl niełatwy, po którym wychodzi się z teatru i nie ma się ochoty na ożywione dysputy o tym, co się widziało, ani o czymkolwiek. Trzeba go przetrawić w sobie. Jest to inscenizacja gęsta znaczeniowo - nie ma tutaj przypadkowych gestów, zabiegów scenicznych (zwrócę tylko uwagę na nagość w pierwszej scenie, która jest uzasadniona zwrotem do Boga, przed którym wszyscy jesteśmy nadzy - wiem, że ten zabieg niektórych bulwersował, stąd ta uwaga) oraz słów. A te ostanie są raczej ciężkie i serwowane w takim natężeniu, że potrzeba czasu, by tę sztukę zrozumieć, przyjąć i wyciągnąć dla siebie wnioski. Bardzo ją polecam, zwłaszcza kobietom. Dla mnie jest to jedna z takich sztuk, po których wie się, po co został stworzony teatr.

Obsada:
Weronika - rewelacyjna, jak zawsze, Ewa Skibińka
Johannes - świetny Adam Szczyszczaj
Demeter - Mariusz Kiljan
Ciotka - Krzesisława Dubielówna
Reżyseria - Krystian Lupa