Czy kiedyś
zastanawialiście się, dlaczego na pewnych stronach wyświetla się komunikat, że
ta treść nie jest dozwolona w naszym kraju? Albo dlaczego film, artykuł lub zdjęcie,
które widzieliście na jakiejś stronie, nagle po kilku dniach znika bez śladu, chociaż
na pewno było tu kilka dni wcześniej?
Po obejrzeniu filmu Czyściciele Internetu będziecie mieli jasność, dlaczego i jak to
się dzieje.
Wisoną 2018 miałam okazję
obejrzeć ten dokument na Docs Agianst Gravity Festival i zrobił on na mnie
piorunujące wrażenie. Podobnie jak Zero
Days w 2017.
Wszyscy żyjemy w świecie
przesiąkniętym Internetem, aplikacjami, które muszą mieć dostęp do wszystkiego
w naszym telefonie lub komputerze. Nikt nie zastanawia się, po co aplikacji
takiej jak latarka potrzebny dostęp do naszych zdjęć czy kontaktów. Oddajemy
swoją prywatność nie wiadomo komu dla
rzekomej wygody. Nie zastanawiamy się czy pokazywalibyśmy zdjęcia nasze i
naszych dzieci osobom nieznajomym z drugiego końca świata, gdyby taka obca
osoba zapukała do drzwi naszego domu i poprosiła o nie oraz naszą książkę
adresową, cv i inne osobiste informacje, bo gromadzi dane „w celach poprawy
jakości usług” lub „w celach statystycznych”. Niby jest to takie oczywiste i
zdaje się nam, że mając swoje super trudne hasła (kto ma, ten ma) mamy pewność,
że tylko my sami dzierżymy kontrolę nad treściami publikowanymi w sieci przez
nas samych oraz że nikt, prócz naszych znajomych, których tak selektywnie
dobieramy, nie ma dostępu do naszego profilu. Nic bardziej mylnego.
Film ukazuje wiele
aspektów zjawiska współczesnej cenzury, z którym mamy do czynienia w Internecie,
zarówno w skali makro, jak i mikro. Nikt z nas nawet nie przypuszcza, że na
końcu świata, gdzieś na przykład na Filipinach, pracują dzień i noc zastępy
ludzi, którzy przeglądają WSZYSTKO, co ukazuje się w sieci – na stronach
popularnych wyszukiwarek, w portalach społecznościowych, wszędzie. Każde jedno
zdjęcie, każdy pojedynczy wpis jest oglądany przez przeszkoloną osobę, która
decyduje wg kryteriów wyznaczonych przez firmę, który guzik nacisnąć: „Accept”
czy „Ignore”. Są to zwykle osoby młode, wywodzące się z nizin społecznych, w
ich edukację całe rodziny i oni sami włożyli wszystko, co mieli. Za wszelką
cenę nie chcą oni stoczyć się jeszcze niżej, choć i tak już mieszkają w
slumsach i często są jedynym żywicielem rodziny. Przez wiele godzin z taką
świadomością muszą codziennie w szklanym biurowcu oglądać treści, których
normalnie nigdy w życiu by nie dotknęli (wielogodzinne egzekucje, gwałty na
dzieciach, pornografia, przemoc, polityka dalekich krajów). W ciągu zmiany 8 h
oglądają wiele tysięcy zdjęć i filmów, czytają wpisy. Oceniają wg klucza, ale
przecież żyją w zupełnie innej kulturze i mentalności niż ludzie, którzy tworzą
i którzy będą oglądać te materiały. Filtrują to również przez swoją własną
wrażliwość, która z czasem też się przecież zmienia, twardnieje. Widzą też jak
to niszczy ich psychikę, stają się otępiali, ale nie mogą się sprzeciwić takim
zadaniom, bo przecież podpisali kontrakt. Kontrakt nie z firmą, która
faktycznie publikuje te materiały, ale oczywiście z trzecią lub kolejną, by nie
było jasne, dla kogo odbywa się ta praca.
Po drugiej stronie oceanu
zaś są prawdziwi zleceniodawcy, którzy w swojej żądzy pieniądza i władzy, są
bezwzględni i zdolni do wszystkiego. To oni tak naprawdę rządzą światem, bo to
oni decydują, co dzisiaj jest prawdą a co nie, jakie informacje trafią do sieci,
a jakie nie. Korporacje te oczywiście nie są niezależne politycznie, rządy mogą
oczywiście wpływać na publikację, pozycjonowanie treści im przychylnych lub nie,
płacą za to nie tylko pieniędzmi, ale także wpływami. Warto wspomnieć, że organizacjom
tym jest na rękę podsycanie konfliktów społecznych i politycznych na świecie,
bo im bardziej działa na emocje treść, tym więcej odsłon. Więc biznes się
kręci, bo przecież pozytywne wiadomości nie są tak pobudzające, jak te
negatywne czy kontrowersyjne.
Czy jest alternatywa? Czy
jedyną opcją jest rezygnacja z używania popularnych portali? Film pokazuje, że alternatywa
istnieje. Powstają grupy ludzi, którzy świadomie, ze znajomością tematu używają
alternatywnych narzędzi, które nie są pod wpływem wielkich korporacji. Inni
natomiast tworzą kopie zapasowe wszystkiego, co ukazuje się w sieci – tak by
dostęp do treści usuwanych na życzenie molochów był nadal możliwy. Jest więc
światełko w tunelu.
Nie chcę odbierać
przyjemności z oglądania, zatem dotykam tu zaledwie kilku strun tego
gigantycznego instrumentu, o którym mowa jest w filmie. Film jest świetnie
zrobiony od strony artystycznej, nie ma dłużyzn, ogląda się go z zapartym tchem
i wychodzi z kina autentycznie odmienionym, bo porusza tematy, które tak
naprawdę dotyczą każdego z nas. Warto go obejrzeć, dodać do ulubionych, i mieć
w pamięci, gdy tylko przyjdzie nam chęć „polajkować” kolejny zjadliwy post na
tym czy tamtym portalu.
The Cleaners (Czyścicele Internetu) – czyli o
tym, czy możliwa jest cenzura w Internecie
reż. R. Riesewieck, H.
Block | Brazylia, Niemcy, 2018 | 88'