Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

sobota, 29 grudnia 2012

Zapomniany Mundial 1942 - dokumentalny komediowy film akcji



             W przerwie świątecznej, jak zwykle, telewizja zaoferowała nam repertuar najwyżej jakości! Na szczęście stacje dokumentalne stanęły na wysokości zadania i TVP Historia w czwartek w porze tzw. największej oglądalności wyemitowała wyśmienity dokument pt. Zapomniany mundial. Film trzyma w napięciu jak niejeden film akcji i bawi jak niejedna komedia! Opowiada o nieznanym nikomu Mundialu w 1942. Odbył się on z inicjatywy ekscentrycznego hrabiego Otza w argentyńskiej Patagonii. Brały w nim udział drużyny kilku narodów, w tym polskich misjonarzy, którzy na boisku byli ponoć niezgrabni i ociężali :P
 Punktem wyjścia do historii jest odnalezienie szczątków kamerzysty wraz z kamerą i filmem nieopodal miasta, gdzie odbywały się zawody. Poznajemy wnuka owego operatora, który dostarcza wielu ciekawych komentarzy. Spotykamy się także z aktorami tego spektaklu –żyjącymi jeszcze reprezentantami Włoch, Niemiec i miejscowych Indian Mapuche. Całość filmowana była przez dwoje kamerzystów –lokalnego operatora i córkę hrabiego – Helenę Otz. Piękna imigrantka z Europy (była Żydówką) urzekała swym talentem i urokiem. Szczególnie zawróciła w głowie trzem bohaterom tej opowieści: nazistowskiemu napastnikowi  Klausowi Kramerowi, hipnotycznemu bramkarzowi  drużyny Mapuche i wspomnianemu kamerzyście. Opowieść zatem okraszona jest pikantnymi smaczkami ;)
Autorzy prowadzą nas od samego pomysłu na konkurs, przez organizację i historię pucharu, aż po zaskakujący finał między drużynami (nie będę mówić, jakimi, żeby nie psuć efektu). Atmosferę dodatkowo podsyca fakt, że do momentu nagrania tego dokumentu w 2011 roku nie było wiadomo, kto wygrał puchar ani co się stało z samym trofeum. Dorzucę jeszcze, że sędzią na zwodach był William Butch Cassidy  – legendarny zbir, syn jeszcze bardziej legendarnego ojca. On to za pomocą rewolweru rozstrzygał spory, których na boisku nie brakowało!
Zachęcam gorąco do obejrzenia tego dokumentu – jest rewelacyjny! Ukazuje nieznane zupełnie wydarzenie, w którym obyczajowość przenika się z polityką. Jesteśmy też świadkami gorącej rywalizacji, nie tylko na boisku, a opowieści reprezentantów pokazują, że emocje mimo upływu 70 lat są nadal bardzo żywe. Polecam tę emocjonującą podróż w czasie z naprawdę zaskakującym zakończeniem.


Zapomniany mundial (oryg. Il Mundial dimenticato)


reżyseria: Lorenzo Garzella, Filippo Macelloni
scenariusz: Lorenzo Garzella, Filippo Macelloni
Argentyna/Włochy 2011


Lobeliowy zestaw sypialniany

No, to wreszcie mogę odrobić zaległości i pochwalić się "dziełami", które powstały w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Na początek - mój debiut z, jak to moja Mama nazwała, "materiałem przyrodniczym". Jako pierwsza powstała mini szkatułka na drobiazgi. Na białym tle ciemnoniebieskie, delikatne kwiatuszki lobelii. Efekt - oceńcie sami - jak dla mnie urzekający. Niestety po kilku tygodniach lakier nieco pożółkł - nie wiem dlaczego: albo był już trochę za stary, albo kwiaty były nie dość wysuszone, albo zaszkodziło mu letnie słońce. Trudno - tragedii nie było, ale nie był już bielszy niż biel.

Do kompletu powstał serwetnik - tym razem użyłam białego akrylu do mebli firmy Dekoral i lakieru do drewna - również z Castoramy. Lakier dość wodnisty, więc nie daje efektu zatopienia motywu i idealnego wygładzenia powierzchni. Niestety, sprawdza się tu ulubione powiedzonko mojej Mamy, które słyszałam od najmłodszych lat: sztuka nie lubi skąpstwa. Użycie akrylu do mebli ma tę zaletę, że bardzo dobrze kryje i jest sam z siebie dość połyskliwy.

Komplet został sprezentowany Kasi z okazji przeprowadzki do nowego mieszkania. W sumie pomyślany był o niej od początku, bo miała w planach surowy wystrój w stylu skandynawskim - biało-niebieski. Koncepcja się zmieniła, ale i tak zestaw dość efektownie prezentuje się w jej sypialni :)






środa, 12 grudnia 2012

Cud niepamięci...

Na takie dni jak dzisiaj potrzebna jest piosenka-szalupa... a w dzisiejszych warunkach meteo to raczej piosenka-pług :)
Oto moja na dziś.

Cud niepamięci - Stanisław Soyka

Gdy wszystko idzie źle
I nie masz dokąd pójść
Przyjaciół tłum rozproszył się
Wydaje ci się, że
Tak pozostanie już
Lecz okazuje się, że nie — bo oto:

Budzi się z nocy nowy dzień
Nieskalanie czyste niebo
Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci, niech się święci
Cud niepamięci
Cud niepamięci
Cud...

Clocharde i wielki tuz
Odważny i ten, co się boi
Wszyscy równi wobec czasu i płomienia
Na moim podwórku blues
Na zegarze wieczór
Nie, nie, nie czekaj tylko żyj, bo

To tylko chwila, może dwie
Na nic lamenty, utyskiwanie
Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci. Niech się święci
Cud...

sobota, 8 grudnia 2012

Królowa Śniegu srebrnym welonem swym przykryła prawie świat cały...

Ostatnie miesiące były niezwykle intensywne... Rozciągnięta między Wrocławiem a Zieloną Górą, podróżowałam przez półtora miesiąca pociągami ( z przesiadką w Głogowie na auto), ale na szczęście w połowie listopada spełniło się moje marzenie i zakupiłam moją upatrzoną primerę:). Kocham tę niezależność - podbudowuje poczucie wartości jak mało co.

Miałam w planie napisać kilka słów o jesieni i o tym, jakie wspomnienia budzi we mnie zapach palonych liści we wrześniu; o tym, że smak herbaty z pigwą zawsze będzie kojarzył mi się ze studiami, bo to w październiku dojrzewają pierwsze owoce; o tym, że uwielbiam ten pierwszy wieczorny chłodek podczas spaceru w ozłoconym parku; i o tym, jak u mnie na oknem słychać, jak liście spadają z drzew - pierwszy raz w życiu to zauważyłam! :)

I tyle jest pięknych wierszy-piosenek, które ten refleksyjny nastrój podsycają.... A tymczasem nastał grudzień i spadło sporo śniegu. I już w sklepach leci Last Christmas a w głowie całkiem inne melodie.
Dzisiaj przespacerowałam się do czytelni rano - cały świat się skrzył w słońcu od śniegu i mrozu! Cudowna pogoda na spacer. Tak bardzo lubię zmarznąć, ale też jednocześnie ogrzać się w promieniach... i te drzewa przyprószone jak cukrem pudrem, i domy jak polukrowane... Przepięknie!

A piosenka do tego jest taka (na szczęście werset o spóźniającym się pociągu już dla mnie nieaktualny :)


Stare Dobre Małżeństwo - Zawirował świat

chmury skłębione niosą mrozy i śnieg
wiatr gwiżdże w nieszczelnych futrynach
kolejny raz pociąg spóźnia się
znak że znowu zaczyna się zima

uuu... zawirował świat
jak płatki śniegu na dworze
stare wspomnienia odżyły znów
niewiele nam to jednak pomoże

królowa śniegu srebrnym welonem swym
przykryła prawie świat cały
wystawić nos poza domu próg
to wyczyn nie lada śmiały

uuu...

szare poranki i krótkie dni
każde z nas ma dziś tylko dla siebie
tysiąc listów strawił pieca żar
w tym dwieście pięćdziesiąt od ciebie







czwartek, 25 października 2012

"Skok" czyli o tym, do czego prowadzi nieoswojony strach

Wczoraj przypadkiem trafiłam na Kino Polska na polski film z 1967 pt. "Skok" w reżyserii Kazimierza Kutza. Jest to kolejny film, który zalicza się do wyśmienitego okresu w polskiej kinematografi, kiedy to film był nie tylko fabułą, ale jednym organizmem, na który składały się muzyka, obraz, dialogi, i który przekazywał coś głębszego.

Dwóch głównych bohaterów, Pawła i Franka, poznajemy w momencie, który dla wszystkich dojrzewających ludzi jest zwrotny, dokonuje się ważnych życiowych wyborów. Właśnie skończyli szkołę średnią, nie zdali jednak matury. Postanowili w młodzieńczym zrywie poszukać szczęścia w szerokim świecie. Uciekli z domu nad morze (co ciekawe z Warszawy pojchali aż na zachodnie wybrzeże - w filmie możemy obejrzeć dawne molo w Międzyzdrojach :). Cwaniakują oczywiście. Mówią sami o sobie, że już z niejednego pieca chleb jedli... Dodają sobie animuszu. Zauważa to miejscowy złodziejaszek, który przekonuje ich, że potrzebuje "pożyczki". Manipuluje nimi do tego stopnia, że prawie sami wymyślają, skąd wziąć pieniądze. Bardzo sprawnie rozgryza ich i korzysta z ich naiwności. Ich ambicja i nieumiejętność przyznania się do własnego strachu, a także sprzeciwienia się komuś starszemu tylko dlatego, by nie wyjść na dzieciaka, jest uderzająca. To ona leży u podstaw fabuły i ona też stanie się bezpośrednią przyczyną nieuchronnej tragedii.

Zabawne, że za skok nie oczekują pieniędzy, tylko co najwyżej spełnienia ich marzenia, by dostać się na statek. Są tacy honorowi, że zrobiliby to i za darmo.

Cały ich wyjazd na wieś, wszystkie wydarzenia świadczą wymownie o ich niedojrzałości i braku przewidywania konsekwencji swojego postępowania. Ciekawa historia psychologiczna z wątkami sensacyjnymi okraszona świetną muzyką Adama Sławińskiego, smaczkami pegeerowskiej rzeczywistości z lat 60 (każdy PGR miał swojego Zientarę, no i to nawoływanie się - rewelacja!) i zdjęciami (aż się czuje zapach powietrza rozgrzanej letnim słońcem ziemi gotowej do żniw!)

Ciekawe sceny: 
Scena na podwórzu, kiedy to sprawdzają, który z nich podoba się Teresie. Pełna profeska i męska solidarność - nikt nie ma do nikogo urazy :)
Franek idzie do kasy, żeby poderwać Anię - ten chód, jaki zalotny! hehe
Teresa, która płacze po nocy z Pawłem - faktycznie żaden facet tego nigdy nie zrozumie :)
No i finał na molo - ten dialog wyjaśnia wszystko!

Polecam!
Fragment tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=mQT4ut4QIO8

Skok

rok prod. 1967 (premiera 1969)
reż. Kazimierz Kutz
scenariusz: K. Kutz, E. Głuchowski
muz. Adam Sławiński
Obsada:
Daniel Olbrychski - Franek
Marian Opania - Paweł
Andrzej Gazdeczka -Filip
Małgorzata Braunek - Teresa

Witold Dederko - Zientara


sobota, 20 października 2012

Zielono mi i jesiennie...

Od kliku dni przechadzam się po Zielonej Górze. Rozpoznaję stare kąty, spostrzegam zmiany, widzę znajome, nie pamiętam już skąd, twarze. Dzisiaj natomiast postanowiłam poznać miejsca wokół miasta, w których nigdy nie byłam. A że pogoda ostatnio dopisuje, od tygodnia planowałam wycieczkę rowerową.

Miałam w planie pojechać do Wilkanowa i lasem wrócić jakoś do Zielonej, ale z trasy o długości ok. 10 km zrobiło mi się jakieś 30 :)
 Oto mniej więcej moja trasa, bo dokładnie nie jestem w stanie jej określić. Błąd wkradł się przy wyjeździe z Wilkanowa. Miałam pojechać prosto do Zielonej, zahaczając o wieżę widokową, ale dziwnym trafem wyjechałam na pięknym wzgórzu. Warto było pomęczyć się przez leśne pagórki i piaszczyste ścieżki, bo widok z polany tuż zapierał dech w piersiach.
Jak już dotarłam do jakiejś drogi okazało się, że jestem gdzieś między Świdnicą a Ochlą! Dużo dalej niż się spodziewałam i niż chciałam hehe. Powrót do domu zajął mi kolejne 2 godziny. Ale warto było, widoki cudowne. Zapach opadających liści i żołędzi, cisza lasu, strumienie cicho szemrzące gdzieś przy drodze. I gorące jesienne słońce! Przepyszna mikstura! :)