Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

niedziela, 15 grudnia 2013

"Scena zbrodni" ("The Act of Killing") najlepszym filmem europejskim roku 2013

No, to ma się ten nos ;) Europejską Nagrodę Filmową w kategorii Najlepszy Europejski Film Dokumentalny otrzymał debiut pełnometrażowy Joshuy Oppenheimera pt. Scena zbrodni (The Act of Killing). Ten wstrząsający film znalazł się również na pierwszym miejscu najlepszych filmów tego roku wg Pedro Almodovara. Surrealistyczny obraz recenzowałam w maju, po obejrzeniu go na festiwalu Planete+Doc. Można poczytać tutaj: Czy oprawca może przeżyć katharsis? "The Act of Killing" na Planete+Doc

Więcej: http://cinema.pl/aktualnosci/artykuly/1676-laureaci-europejskich-nagr%C3%B3d.html

wtorek, 10 grudnia 2013

"Stary" Myslovitz vs. "Nowy" Myslovitz - 2:1

Dzisiaj byłam na koncercie Myslovitz we wrocławskim Imparcie. Był to chyba mój czwarty koncert mojego ulubionego zespołu. Supportem był Janek Samołyk z zespołem - bardzo, bardzo lubię :)
Koncert wpisuje się w trasę pt. Korova Milky Bar vs. 1.577 i miał być akustyczny, ale z tej akustyczności to zostało tylko to, że publika cisnęła się uwięziona w bardzo niewygodnych fotelach teatralnych i mimo że ciało rwało się do tańca, to nie bardzo było jak wybrnąć z tej patowej sytuacji.
Wiedziałam z wcześniejszego wywiadu z zespołem w Trójce, że na koncercie wykorzystane będą utwory z albumu Korova Milky Bar i z najnowszej płyty nagranej już z udziałem nowego wokalisty oraz że wystąpi kwartet smyczkowy.

Rzeczywiście pierwsza część koncertu - dość obszerna - była otworzeniem praktycznie całej płyty z 2002 roku. Odegrane kawałki, przy bardziej znanych chciało się śpiewać, ale jakoś zespół nie stwarzał sposobności. Nie do końca rozumiem zamysł wykorzystania tego materiału w tak rozbudowany sposób.

Po odegraniu utworów, które nadal są wyśmienite, zwłaszcza o tej porze roku i w taki obleśny jesienny dzień jak dzisiaj, nastąpiła kilkuminutowa przerwa. Zespół powrócił przebrany i zaprezentował nowy materiał z ostatniej płyty. W tle na telebimie leciały instalacje filmowe - całkiem niezłe, aczkolwiek miałam problem, żeby się skupić na muzyce. Trochę było to uciążliwe - tyle bodźców na raz, gdy każdy chce się chłonąć. Miałam chwilami wrażenie, że próbuje się odwrócić moją uwagę od tego, że muzyka sobie nie radzi.

Po tej części koncertu, dość dynamicznej i widać, że ze znacznie większym zaangażowaniem zespołu, miał być koniec, ale oczywiście bis musiał być - i był. I był w zasadzie początkiem koncertu - sala wreszcie uwolniła się od krzeseł i przejęła głos, śpiewając największe przeboje zespołu z Chłopcami, Dla Ciebie, Scenariuszem dla moich sąsiadów.
Takie ostre zestawienie dawnego i obecnego Myslovitz dało mi wyraźny obraz jakości obu etapów zespołu. Niestety muszę stwierdzić, że dzieli je przepaść. "Stary" Myslovitz to klasa sama w sobie, każdy utwór jest niezwykle oryginalny, teksty są wciąż bardzo poruszające i dające do myślenia. Ludzie kochają te piosenki i dla nich przychodzą na koncerty, to je śpiewają. Natomiast nowy materiał, mimo że nie jest zły, kawałki ciekawe muzycznie i dość dobre tekstowo, to jednak wypada blado. Utwory są do siebie zbyt podobne, trudno je rozróżnić, trudno też je śpiewać. Może z czasem to się zmieni...

Jeszcze słowo o nowym wokaliście, Michale Kowalonku, bo głównie po to poszłam na ten koncert - by go sprawdzić ;)
Jest na pewno bardzo sympatyczny, widać, że cieszy się tym, co robi i bardzo lubi kontakt z publicznością, stara się ją zadowolić (już sama długość koncertu może świadczyć o nowym podejściu - ponad 2,5 h, dawniej ok 1 - 1,5 h). Nie podoba mi się zbytnio pewna maniera, którą ma podczas śpiewania. Jednak Artur Rojek zawsze śpiewał czysto, bez żadnej przesady, ze świetną dykcją. Był jednak również dużo bardziej zdystansowany wobec publiki, nigdy jej nie kokietował, sprawiał wrażenie bardzo poważnego na scenie, zajętego przede wszystkim sztuką. Tutaj mieliśmy natomiast paczkę kumpli, którzy są równoprawnymi członkami zespołu i widać, że świetnie się dogadują i z pewną dozą poczucia humoru podtrzymują dialog z publicznością. Jedynym tego mankamentem może być to, że muzyka która z tego się rodzi odpływa nieco od alternatywnego rocka w stronę pop. W rezultacie w starciu Myslovitz "Stary" vs. Myslovitz "Nowy" - 2:1 prowadzi alternatywa.


sobota, 30 listopada 2013

"Grawitacja" - przywraca godność science-fiction?

Moje pierwsze zetknięcie się z filmem "Grawitacja" miało miejsce we wrześniu. Byłam w kinie na innym filmie i załapałam się na trailer - mój kolega, który siedział obok, wpadł w zachwyt i od razu stwierdził, że musi to zobaczyć. Ja oczywiście podeszłam do sprawy bardziej sceptycznie i uznałam z góry, że będzie to pewnie kolejny bezrefleksyjny zlepek efektów specjalnych, który próbuje się ratować nazwiskami znanych aktorów. Jednak kilka tygodni później w Tygodniku Kulturalnym na TVP Kultura film zebrał wyśmienite recenzje. Jedna z nich brzmiała: "przywraca godność science-fiction" i dała mi naprawdę do myślenia - i jak zazwyczaj w takich razach, musiałam sama sprawdzić, co to za film.

Obejrzałam go w 3D, bo stwierdziłam, że widok Ziemi z kosmosu muszę mieć jak najrzeczywistszy (nawiasem mówiąc zawsze marzyłam o tym, by oglądać naszą planetę z takiej perspektywy - ten obraz daje mi takie mini-spełnienie w tej kwestii:). No i cóż?
Film zaczyna się dość niewinnie. Lekkości pierwszym scenom niewątpliwie dodaje beztroska postawa George'a Clooneya. Jednak w kolejnych minutach atmosfera ulega diametralnej zmianie, podobnie jak sytuacja naszych bohaterów - jeden z nich ginie, zostają tylko Sandra Bullock i Clooney, którzy teraz mają półtorej godziny, by przemieścić się do najbliższej stacji i uratować życie. Niestety tuż u celu kolejne kłopoty sprawiają, że Sandra Bullock zostaje teraz jedynym bohaterem tego filmu. Zmagając się z własnym niedoświadczeniem, próbuje, nie bez kryzysów, zrobić wszystko, by wrócić na Ziemię.

Mamy tutaj do czynienia z niezwykłym studium samotności Człowieka we Wszechświecie. Jest to stan dla mnie osobiście potężnie przerażający. Gdy nie ma żadnego kontaktu z nikim a każdy ruch, każda decyzja oznacza albo życie albo śmierć - nie ma półśrodków, nie ma miejsca na poprawki - poczucie odpowiedzialności, choćby tylko za siebie, przygniata i paraliżuje aż do wnętrzności. Tę bezkresną samotność naszej bohaterki potęguje z pewnością nieobecność Boga. W jednym z kryzysowych momentów zdradza pewne rozczarowanie tym, że nikt jej nie nauczył modlić się. Innym delikatnym akcentem religijnym jest szybkie ujęcie obrazka św. Krzysztofa, który przyczepiony jest gdzieś wśród zegarów i monitorów na rosyjskiej stacji kosmicznej. Okazuje się, że człowiek bez Boga jest we Wszechświecie zupełnie sam. Nie może nawet do nikogo się poskarżyć na swój los, nie mówiąc już o tym, by próbować jakoś się ukoić w momentach najbardziej dramatycznych. Kolejny raz możemy przekonać się, że trudno nie wierzyć w nic. Oczywiście ten stan nie jest tutaj ukazany explicite - można go wyczytać między wierszami, dointerpretować sobie ten obraz zmagań ze sobą i z bezsilnością w obliczu niechybnie zbliżającego się końca.

Film jest naprawdę godny polecenia. Nie jest to z pewnością film, w którym efekty specjalne grają główną rolę. Chociaż oczywiście nie brakuje ich tutaj, to jednak wszystkie służą jakiemuś nadrzędnemu celowi. Świetna gra aktorska. Muszę przyznać, że zabieg stworzenia filmu, w którym na ekranie przez 80% czasu widzimy jedną postać, daje tutaj wyśmienity efekt. Film nie jest w żaden sposób przerysowany, nie ma w nim zbędnych ujęć. Wszystko jest dobrze przemyślane i nie wykłada brutalnie kawy na ławę, jak większość produkcji tego typu. Widz nie jest tutaj bezmyślnym "oglądaczem", któremu trzeba wytłumaczyć wszystko wprost i dobitnie. Najlepszym przykładem jest ostatnia scena i niezwykle poruszające ujęcie stanięcia twardo nogami na Ziemi. Ta prosta i oczywista dla nas chodzących po Ziemi rzecz urasta tutaj do faktu o randze egzystencjalnej. Mimo, że tak naprawdę bohaterka znajduje się pośrodku gór, nie wiadomo gdzie, i nie wiadomo, jak trafi do cywilizacji, to ta samotność ma już zupełnie inny wymiar. Jest oswojona na tyle, że nie stanowi już żadnego zagrożenia, przestaje być samotnością - można z podniesioną głową i w pełni szczęścia cieszyć się każdym oddechem i każdym krokiem. Te dwie proste czynności symbolizują istotę naszej egzystencji.
Zgadzam się: "Grawitacja przywraca godność science-fiction."

Grawitacja (Gravity)
USA 2013
reż. Alfonso Cuarón
wyk. Sandra Bullock, George Clooney


poniedziałek, 11 listopada 2013

Trudna miłość...

Z okazji dzisiejszego, radosnego skądinąd, święta, ta piosenka o trudnej, coraz trudniejszej miłości... Jak wobec niesfornego dziecka, które przecież tak wyczekane i upragnione przez lata, ale z każdym rokiem sprawia coraz więcej problemów...


Obywatel G. C.
Nie pytaj o Polskę
posłuchać można tutaj


To nie karnawał
ale tańczyć chcę
i będę tańczył z nią po dzień

to nie zabawa
ale bawię się
bezsenne noce senne dnie

to nie kochanka
ale sypiam z nią
choć śmieją ze mnie się i drwią

taka zmęczona
i pijana wciąż
dlatego nie

NIE PYTAJ WIĘCEJ MNIE

nie pytaj mnie
dlaczego jestem z nią
nie pytaj mnie
dlaczego z inną nie
nie pytaj mnie
dlaczego myślę że...
że nie ma dla mnie innych miejsc

nie pytaj mnie
co ciągle widzę w niej
nie pytaj mnie dlaczego w innej nie
nie pytaj mnie
dlaczego ciągle chcę
zasypiać w niej i budzić się

te brudne dworce
gdzie spotykam ją
te tłumy które cicho klną

ten pijak który mruczy coś przez sen
że PÓKI MY ŻYJEMY ona żyje też

NIE PYTAJ MNIE
NIE PYTAJ MNIE
CO WIDZĘ W NIEJ

nie pytaj mnie
co ciągle widzę w niej
nie pytaj mnie dlaczego w innej nie
nie pytaj mnie
dlaczego ciągle chcę
zasypiać w niej i budzić się

nie pytaj mnie
dlaczego jestem z nią
nie pytaj mnie
dlaczego z inną nie
nie pytaj mnie
dlaczego myślę że...
że nie ma dla mnie innych miejsc



poniedziałek, 21 października 2013

Maybe I'm too busy being yours to fall for somebody new...

Oto dzisiejsza piosenka dnia:

Arctic Monkeys - Do I wanna know? 

Tekst: Alex Turner
Muz. Alex Turner, Matt Helders, Jamie Cook, Nick O'Malley
Rok: 2013
Link

Have you got colour in your cheeks?
Do you ever get the fear that you
can't shift the type that sticks around
like something in your teeth?
Are there some aces up your sleeve?
Have you no idea that you're in deep?
I dreamt about you nearly
every night this week
How many secrets can you keep?
'Cause there's this tune I found
that makes me think of you somehow
and I play it on repeat
Until I fall asleep
Spilling drinks on my settee

Do I wanna know
if this feeling flows both ways?
Sad to see you go
Was sort of hoping that you’d stay
Baby we both know
That the nights were mainly
made for saying things
that you can’t say tomorrow day

Crawlin' back to you
Ever thought of calling
when you've had a few?
'Cause I always do
Maybe I'm too busy being yours
to fall for somebody new
Now I've thought it through
Crawlin' back to you

So have you got the guts?
Been wondering if your heart's still open
And if so I wanna know
what time it shuts
Simmer down and pucker up
I'm sorry to interrupt
It's just I'm constantly on the cusp
Of trying to kiss you
I don't know if you feel the same as I do
But we could be together if you wanted to

Do I wanna know
if this feeling flows both ways?
Sad to see you go
Was sort of hoping that you’d stay
Baby we both know
That the nights were mainly
made for saying things
that you can’t say tomorrow day

Crawlin' back to you
Ever thought of calling
when you've had a few?
'Cause I always do
Maybe I'm too busy being yours
to fall for somebody new
Now I've thought it through
Crawlin' back to you

(Do I wanna know?)
Too busy bein' yours to fall
(Sad to see you go)
Ever thought of calling darling?
(Do I wanna know?)
Do you want me crawling back to you?

niedziela, 20 października 2013

"Papusza" - poemat filmowy o świecie, który już nie istnieje

Korzystając z okazji, obejrzałam jeden z niewielu przedpremierowych pokazów filmu J. Kos-Krauze i K. Krauzego (premiera dopiero 15.11.2013). Tuż przed seansem spotkałam w barze DCF-u Roberta Gonerę, który potem siedział nieopodal podczas projekcji :D Przed filmem było spotkanie ze Zbigniewem Walerysiem, który wcielił się w rolę Dionizego, męża Papuszy. Było to dla niego niesamowite doświadczenie aktorskie zagrać w obcym języku, języku, który w zasadzie jest nieudokumentowany - nie ma do niego słowników, ani podręczników. Spotkanie prowadził mój ulubiony redaktor z TVP Kultura Michał Chaciński :)
Ale do rzeczy... Film pełen pięknych obrazów. Niemal jak album z cudownymi, czarno-białymi fotografiami. Jest jak poezja Papuszy sama w sobie, delikatny i zwiewny jak wiatr na drogach, którymi już nie jeżdżą cygańskie tabory. Chyba oczekiwałam więcej faktografii od tego filmu. Niepotrzebnie, bo to co dostałam w zamian dostarcza wiedzy zupełnie innej, głębokiej, nie tylko rozumowej, ale tej którą można posiąść tylko sercem. Dlatego to nic, że przemoc Cyganów wobec swoich kobiet nie jest tak ostra jak zapewne w rzeczywistości, to nic, że ich mozolne wędrówki ukazane są tylko przez pryzmat pięknych krajobrazów o świcie. Dobrze, że tak jak w poezji nic prawie nie jest powiedziane wprost - znój podróży to obraz drewnianych kół z trudem toczących się po błotnistej drodze, muzyka nie przyćmiewa tu tego, co jest najważniejsze: słowa, a codzienność jest uprawomocniona przez tradycję i wierzenia.
Jeśli lubisz kino konkretne, to nie idź na ten film, bo zaczniesz chrapać jak jeden pan w ostatnim rzędzie :)
Jeśli chcesz się wybrać w cygańską podróż po świecie duchowym, bez pośpiechu - spróbuj, może odkryjesz w niej coś dla siebie. Ja odkrywam zupełnie nieznaną mi wcześniej poezję.

WODA, KTÓRA WĘDRUJE
(Pani, so tradeł)

Już dawno przeminęła pora
Cyganów, którzy wędrowali.
A ja ich widzę:
są bystrzy jak woda
mocna, przejrzysta,
kiedy przepływa.

I domyślić się można,
że przemówić pragnie.

Biedna, nie zna żadnej mowy,
żeby nią gadać, żeby śpiewać.
Coraz to pluśnie tylko srebrnie,
zaszemrze jak serce
woda mówiąca.

Tylko koń, co na trawie się pasie
niedaleko stajni
słucha jej i szum rozumie.
Ale ona nie ogląda się za nim,
umyka, odpływa dalej,
by oczy nie mogły dojrzeć
rzeki, która wędruje.

1970



Papusza
Polska 2013
scenariusz i reż. J. Kos-Krauze, K. Krauze
obsada: Jowita Budnik, Zbigniew Waleryś, Antoni Pawlicki


"Układ zamknięty" - czyli kolejna ballada o tym, w jakim pięknym kraju żyjemy

Pierwszym filmem, który obejrzałam na Festiwalu Aktorstwa Filmowego był Układ zamknięty. Rozkładająca na łopatki historia trzech młodych przedsiębiorców, którzy stworzyli świetnie prosperującą fabrykę - początek filmu w zasadzie wprost przywodzi na myśli Ziemię obiecaną. Jednak od początku wyczuwa się także jakiś niepokój, coś wisi w powietrzu. Wkrótce okazuje się, że nadal powodzenie innych jest solą w oku większości Polaków. Zawsze znajdzie się ktoś, kto, czy to z czystej zawiści, czy z pobudek głęboko zakorzenionych we własnej przeszłości, będzie chciał zaszkodzić, zdeptać owoce czyjejś pracy. Najgorzej jest wówczas, gdy ten ktoś dysponuje do tego ogromną władzą, by móc swoje plany wcielić w życie. Nie będę tutaj zdradzała treści filmu, podzielę się natomiast moją refleksją na temat tego, co sprawia, że jest to film dobry. Fabuła - oparta na faktach - jest niezwykle spójna i pokazuje, że jedną z rzeczy, których boimy się najbardziej jest przeszłość. Sposoby, jakimi dzisiaj w tzw. państwie prawa, za jakie uważa się Polskę, pozbawia się ludzi nie tylko ich mienia, ale ich życia, rodziny, reputacji, te metody nie różnią się w zasadzie niczym od tych, które mogliśmy oglądać choćby w Przesłuchaniu z Krystyną Jandą (notabene również pokazywanym podczas tego festiwalu). Szczęśliwie bohaterowie Układu... mają możliwość skorzystania z pomocy przyjaciół zza granicy. Prawdopodobnie są jednymi z nielicznych, którzy po wyjściu z więzienia mają jeszcze szansę zacząć od nowa.
Tytuł filmu doskonale odzwierciedla misterną sieć zależności i powiązań między wydarzeniami z przeszłości i teraźniejszości. Plejada charakterów ze zdolnym do wszystkiego prokuratorem Kostrzewą w wykonaniu Janusza Gajosa na czele, jego przydupasem, który z kujona-służbisty staje się szują pierwszej wody, ale wciąż wyłazi z niego jego małość i zwykła słabość, przez fantastyczny powrót Kazimierza Kaczora w roli naczelnika US, aż po samych trzech głównych bohaterów, z których każdy jest inny i inaczej radzi sobie z sytuacją. Warto wspomnieć o dziennikarzu, który nieco w cieniu, ale jednak gra istotną rolę dla finału. Kobiety tutaj wyłącznie w drugim planie, jednak najbardziej podobała mi się Maria Mamona w roli żony prokuratora Kostrzewy - szokujące jak mało wiemy nieraz o najbliższych nam ludziach. Jednak czy potrafimy sobie poradzić z pełnią prawdy i co z tą prawdą zrobić?

Warto obejrzeć ten film, ze względu na dobry scenariusz i świetną grę aktorów. Pewnie gdyby nie to, że historię napisało samo życie, to czułabym się nieco urażona happy endem :) Tak czy owak, polecam dobre polskie kino.

Układ zamknięty
Polska 2013
reż. Ryszard Bugajski
scenariusz Mirosław Piepka, Michał S. Pruski
obsada: J. Gajos, P. Sadowski, K. Kaczor,  W. Żołądkowicz, M. Kumorek, M. Mamona.



poniedziałek, 14 października 2013

II Festiwal Aktorstwa Filmowego - 19-24 października 2013 - DCF

Dzisiaj przypadkiem dowiedziałam się o Festiwalu Aktorstwa Filmowego w DCF. Okazuje się, że projekcje są darmowe, trzeba tylko pofatygować się do kasy po zaproszenie. Trzeba się spieszyć, bo wiele seansów ma już komplet. Ja zaplanowałam sobie 6 filmów. W większości filmy znane, nie nowe :)
Oto mój repertuarL
1. "Układ zamknięty"
2. "Papusza" - film konkursowy
3. "Jowita" - na podstawie "Disneylandu" S. Dygasa, ze świetnymi kreacjami Olbrychskiego w roli głównej i Cybulskiego na drugim planie
4. "Absolwent"
5. "Polowanie na muchy"
6. "Niewinni czarodzieje" z zawsze rewelacyjną muzyką Komedy :)

Oto link do strony festiwalowej - może i wy znajdziecie coś dla siebie:
http://www.dcf.wroclaw.pl/aktualnosci/1751-ii-festiwal-aktorstwa-filmowego

wtorek, 27 sierpnia 2013

Malinowe lato... a jednak już zaczyna pachnieć jesienią

Sierpień jeszcze w pełni, i choć we dnie jeszcze upał, to jednak już mniej parzący, noce już chłodniejsze, i słońce też już mniej ostre. Zapach pokoszonych zbóż i rozgrzanej ziemi, która w oddycha z ulgą pociężkiej od urodzaju zaczyna się mieszać z zapachem liści, które gdzieniegdzie zaczynają już opadać. Tak lekko płynie w nas to lato... Odpływa...

Malinowe lato - link
sł. Adam Ziemianin
muz. Roman Ziobro

Tak lekko płynie w nas to lato
jakby biedronki nim powoziły
w zaprzęgu jeszcze polne kwiaty
lekko schylają się do zimy

Ty zapatrzona w malin krople
co z lipca jeszcze nie ostygły
płynę za tobą wnet na oślep
ustami zbieram twe maliny

Bronisz mi trochę jak przez mgłę
i zasłaniasz od wiatru ręką
dopiero później przyjdzie nam odpocząć
znów zejść na naszą ziemię świętą 



czwartek, 15 sierpnia 2013

O nieprzerwane sierpniowe urodzaje dojrzałych upałów....

Piosenka na dziś.

Autor tekstu:Józef Baran
Kompozytor:Krzysztof Myszkowski
Rok powstania:1992
Wykonanie oryginalne:Stare Dobre Małżeństwo
Płyty:Czarny blues o czwartej nad ranem (CD, 1992)

Link

Zwózka z nieba


Gdzie spojrzysz nieba i nieba
pod nimi wozy i wozy
wyładowane pogodą
wtaczają się do stodół

o nieprzerwane sierpniowe
urodzaje dojrzałych upałów
pokoszone ze zmierzchem
o świcie znów odrastają

małomówny ludek małopolski
krząta się przy zwózce nieb
terkoczą furki po dróżkach
prychają siwki i kare

trwa pszczele gromadzenie
pogody na zimowe chłody
słońce nie spuszcza równiny z oka
drzemie czas w brzozowych obłokach

środa, 31 lipca 2013

Lipcowe małe szczęścia

Zawsze czekam na lipiec, bo to mój miesiąc... miesiąc, w którym się urodziłam... Jest dla mnie zatem wyjątkowy. W tym roku jest wyjątkowy dodatkowo, bo mam od początku poczucie, że cały ten rok 2013 będzie przełomowy. Ta Trójka jest dla mnie bardzo łaskawa i już bardzo wiele zmian na lepsze się dokonało, kolejne są w toku, na jeszcze następne mam nadzieję. Żeby było ciekawiej, w tym roku lipiec, jak nigdy, rozpieszczał nas przepiękną pogodą i prawdziwie letnią aurą. Wieczory spędzone w parku na trawie napawały szczęściem bez powodu!

No i ten zapach... gorącej Ziemi, która dojrzewa w swojej płodności, która lada dzień wyda swe najlepsze owoce... i kwitnące lipy, które swoją słodyczą koją duszę i zmysły. Można zanużyć się w podróży do swojej własnej Arkadii, kiedy każde lato było tak ciepłe i słoneczne, gdy spędzało się na dworze całe dnie, gdy tonęło się w świeżo wymłóconym zbożu i przesypywało przez palce pachnące gorącem ziarna w nieskończoność. Leżało się wprost na trawie w szczerym polu i słuchało śpiewu skowronka, wysoko, wysoko pod rozgrzanym niebem, które właśnie w lipcu przywdziewa ten niezwykły błękit.

Dla ochłody kompot z rabarbaru, jabłek i żółtych śliwek... odpoczynek w kopce świeżej słomy, wyścigi rowerowe po rozgrzanym asfalcie i zawody, kto zostawi dłuższy ślad po hamowaniu, jazda bez trzymanki, wycieczki do pobliskich kanałów nawadniających pola, wieczorne ognisko, odprowadzanie się w nieskończoność z przyjaciółką od serca... Powroty po zmierzchu, szybkie, bo znajome niby drzewa w ciemnościach nabierają przerażających kształtów... Beztroska i spełnienie marzeń o tym, że czas może płynąć wolniej, i że można żyć z nim w zgodzie, a nie wiecznie rywalizować...

Taki lipiec był mi bardzo potrzebny, by domknąć tę trzecią dekadę życia i móc bardziej otworzyć się na kolejną...






poniedziałek, 29 lipca 2013

W tej niebieskiej sukience nie do twarzy mi z jej twarzą...

Piosenka na dziś... Wykonanie świetny zespół z mojego rodzinnego Głogowa - Trzy Dni Później (takie to sławy z mojego liceum wyrosły :)

Ten utwór wygląda na to, że nie ma żadnych rekordów w internecie. Nie wiem nawet, kto jest autorem tekstu ani kto napisał muzykę - ba! Nie znam nawet tytułu! Nie udało mi się też namierzyć linka, by podrzucić wam wykonanie, które jest naprawdę niesamowite.


Trzy Dni Później
***


Czekam
Na Ciebie
Całe życia
W tej niebieskiej sukience
Nie do twarzy mi z jej twarzą

Pozwól mi opłynąć
Twój cień
Pozwól mi
Zanim wyrzekniesz się
Mnie

Czekam
Na Ciebie
Całe życia
Nawlekam na srebrną nić
Paciorki smutku

Pozwól mi opłynąć
Twój cień
Pozwól mi
Zanim wyrzekniesz się
Mnie

Ktoś zapuka do twych drzwi
I otworzysz zamek
Przetniesz żywy łańcuch
I usłyszysz znów mój oddech

środa, 3 lipca 2013

GMO. Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi - Planete+Doc

Z opóźnieniem, ale jest - recenzja filmu, który jako ostatni obejrzałam na tegorocznym Planete+Doc Festival. To wstrząsający film o dwóch technologiach, które w imię zysków są wpychane na rynki światowe bez żadnej długofalowej refleksji nad konsekwencjami. Jest to naprawdę pesymistyczny film, w którym naukowiec francuski przeprowadza ściśle tajne badania (nawet laborantki opiekujące się szczurami podczas eksperymentu nie wiedzą, czym zwierzęta są karmione), które ukazują przerażające skutki karmienia się GMO.

Najgorsze jest to, że żywność GMO została wprowadzona na rynki niektórych państw jako nieszkodliwa. Badania, którymi podpierali się lobbyści, trwały jednak zaledwie 3 miesiące. W tym czasie, owszem, nie zauważono specjalnych zmian w zdrowiu szczurów. Niestety, jak się okazuje, jakiekolwiek wymierne testy muszą trwać minimum 6 miesięcy. W filmie mamy wyniki badań dwuletnich. Szczury były karmione różnymi mieszankami modyfikowanych pasz. Najgorsze rezultaty przynosiła mieszkanka GMO z roundapem (pestycyd). Szczury zaczęły chorować począwszy od 4 miesiąca na guzy (samice głównie guz sutka, samce - nadnerczy). W 6 miesiącu eksperymentu guzy były tak ogromne, że stanowiły ponad 20 % masy ciała (dla porównania - to tak, jak o wadze 60 kg miała raka piersi, który waży 12 kg - szczurzyce wyglądały jakby niosły pod sobą coś ogromnego!). Prawo o badaniach naukowych na zwierzętach, nakazuje usypiać takie szczury i zaniechać dalszego eksperymentu ze względów humanitarnych.
Drugim wątkiem filmu była technologia jądrowa, która powstała w tym samym czasie, co GMO. Niestety byłam już bardzo zmęczona podczas tego ostatniego seansu festiwalu, więc nie zapamiętałam zbyt wielu szczegółów. Jednak ze spraw najbardziej aktualnych były wstrząsające fragmenty o skażeniu radioaktywnym po awarii w Fukushimie. Władze nadal utrzymują, że nie ma żadnego zagrożenia, a tymczasem skażenie przekracza wielokrotnie jakiekolwiek dopuszczalne normy.
Była też mowa o znanym demonie z przeszłości. W latach 80. do portu przeładunkowego w Marsylii przypłynęło z Norwegii drewno. Pracownicy pracujący przy tym rozładunku, podobnie jak pracownicy rozładowujący statki z kukurydzą modyfikowaną genetycznie z Brazylii, wkrótce zaczęli zapadać na nowotwory. Jeden z nich wypowiada się o tym w filmie. Niestety nie dożył jego premiery - zmarł na raka krtani. Okazało się bowiem, że drewno z tego transportu pochodziło ze ścinek po chmurze radioaktywnej po wybuchu w Czarnobylu! Dokąd trafiło to drewno? Podłogi w czyim domu są z niego zrobione?

Konkluzją filmu jest stwierdzenie, że człowiek jest jedynym zwierzęciem, które dąży do samounicestwienia przez otruwanie swoich młodych. Jest to film z pewnością nieoptymistyczny, bo: czy i jak możemy się jakoś ochronić? Czy wiem, czym karmiony był kurczak czy krowa, której mięso zamierzam zjeść? Czy wiem, skąd pochodzi drewno, z którego zbudowany jest mój dom? Czy mogę wierzyć władzom, że tu gdzie mieszkam, nie ma skażenia radioaktywnego?

Myślę, że KAŻDY z rządzących państwami powinien obejrzeć ten ważny dokument - jeśli ktokolwiek się waha, czy zacząć karmić własny naród GMO, niech obejrzy ten dokument bezzwłocznie!

Dzięki temu, nie wyginiemy i nie będziemy musieli tworzyć osad rolniczych, które będą wyspami, gdzie produkuje się żywność w sposób naturalny, stosuje się opryski z innych roślin zamiast chemii. Nie będziemy musieli się martwić o przyszłe pokolenia i o to, że natura i tak odbierze swój udział i, wcześniej czy później, odpłaci nam pięknym za nadobne.

Film był zdaje się pokazywany w TVP - tutaj link do zwiastuna.

Tytuł oryginalny: Tous cobayes?
Produkcja: Francja 2012
Scenariusz i reżyseria: Jean-Paul Jaud




poniedziałek, 17 czerwca 2013

Richard Sennet - Ciało i kamień. Człowiek i miasto w cywilizacji Zachodu

Czytam do doktoratu (wow - jak to brzmi! :P) taką książkę, która w interesujący sposób przedstawia związki człowieka, jego ciała z miastem na przestrzeni dziejów. Poniżej obszerny cytat komentujący przypowieść F. Nietschego o jagniętach i jastrzębiach. Pozostawiam do własnego osądu.

"W przypowieści o chrześcijańskich jagniętach i pogańskich jastrzębiach Nietzsche nie silił się na bezstronność ani na wierność prawdzie historycznej. Przypowieść nie umiałaby wyjaśnić ani świadomego połączenia determinacji z pesymizmem u gladiatorów, ani fizycznej odwagi chrześcijanina, który pozbawia się męskości. Rozdźwięku między umysłem a ciałem też nie wymyślili chrześcijanie. Jak się przekonaliśmy, ów rozdźwięk narodził się wśród nagich Greków, których Nietzsche wysławiał jako ludzi wolnych. Największy błąd przypowieści tkwi gdzie indziej - w fałszywej interpretacji władzy. Nietzsche nie rozumie, że brutalna siła nie wystarczy do dominacji. Gdyby wystarczyła, panujący nigdy by się nie starali uprawomocnić swojej potęgi. Takie starania tworzą język usprawiedliwień, którym wcale nie przemawia się do władcy: to sam władca nim przemawia. Ponadto przypowieść nie uwzględnia zachowania istot słabych, lecz niepodobnych do jagniąt. Słabi ludzie próbują zapanować nad własnym ciałem, po to żeby stawić opór silnym.

Historia ciała w pogańskim mieście - czy to w Atenach, czy w Rzymie - świadczy przeciwko owej przypowieści napisanej w imieniu "poganina". Wyidealizowane greckie ciało osłabiła jego własna siła głosu. Kobiece rytuały w Atenach Peryklesa opierały się wszechwładnemu systemowi, podkreślając zarówno moc wstrzemięźliwości, jak i moc pożądania. W Rzymie widoczny porządek zawarty w ciele, ustalony przez Witruwiusza, a przez Hadriana wprowadzony w życie, uwięził Rzymian w świecie pozorów. Sprzeciw wobec tego porządku dał chrześcijanom siłę, aby mogli się pozbawić korzeni, wyruszyć na pielgrzymkę w czasie: siłę tę czerpali z pogardy dla własnego ciała. W starożytności jagnię nie było ofiarą ludzkiego jastrzębia, lecz jego sobowtórem." (s. 121 - 122)

wtorek, 4 czerwca 2013

Wszystkiego najlepszego w Dniu Wolności!

Dzisiaj mija kolejna rocznica pierwszych wolnych wyborów po upadku komunizmu. Chyba przez niedopatrzenie nie jest to oficjalne święto narodowe. Dzisiaj w Trójce płynęły przez cały dzień osobiste wspomnienia słuchaczy związane z tym wyjątkowym czasem w 1989 roku. Ja z tego czasu pamiętam mnóstwo samoróbnych plakatów wyborczych, którymi usłana była droga z Radawnic, gdzie mieszkaliśmy, do Głogowa. Na plakatach nieładne twarze kandydatów i uniesione dwa palce w znaku zwycięstwa. Miałam wtedy 6 lat i pamiętam, że bardzo bawiła mnie Polska Partia Przyjaciół Piwa i że w owych latach z pasją oglądałam telewizyjne Szopki Noworoczne Jerzego Kryszaka i Andrzeja Zaorskiego i z lubością odnajdywałam podobieństwa prawdziwych polityków do ich zwierzęcych odpowiedników w "Polskim ZOO". W sumie to chyba wtedy formowała się moja świadomość polityczna :) Pamiętam też, że wiosna roku 1989 była upalna - kilkunastokilometrowa podróż maluchem w pocie czoła była wtedy normą i nikogo nie gorszyła, mało tego: była luksusem w porównaniu do takiej samej podróży autobusem :) A jakie są Wasze wspomnienia tego czasu?

Od kilku lat dnia 4 czerwca rozbrzmiewa w mojej głowie hymn do Wolności - tak prosty w swym przekazie a tak świetnie trafiający w sedno tego, co jest NAJWAŻNIEJSZE!

Chłopcy z Placu Broni - Wolność

Tak niewiele żądam
Tak niewiele pragnę
Tak niewiele widziałem
Tak niewiele zobaczę

Tak niewiele myślę
Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem
Tak niewiele potrafię

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem

Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam

Wolność kocham i rozumiem...

Tak niewiele miałem
Tak nie wiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam

Wolność kocham i rozumiem...


niedziela, 19 maja 2013

Zamrażając lód, czyli o tym, czy globalne ocieplenie to mit?

Zamrażając lód (Chasing Ice)
reż. Jeff Orlowski
Stany Zjednoczone, 2012, 75 min

Na sobotni wieczór zaplanowałam sobie dwa filmy. Pierwszy to Zamrażając lód. Chciałam go obejrzeć, bo  dzieciństwie fascynowałam się lodowcami i marzyłam o tym, by zostać glacjologiem :) Poza tym zapowiadało się na piękne zdjęcia. Nie zawiodłam się.

Film ukazuje pracę grupy zapaleńców pod wodzą fotografa, Jamesa Baloga, którzy realizują jego misję udokumentowania topnienia lodowców. Film ma rozmach, jest ciekawy z punktu widzenia faktów i ich dokumentacji. Jest bardzo pouczający i złożony z pięknych zdjęć.
Sceny cielenia się lodowców są imponujące i przerażające jednocześnie. Ukazują ogrom przemian, jakie dzieją się na naszych oczach. Nasi pasjonaci rozłożyli kilkanaście aparatów na Islandii, Grenlandii i Alasce, by w ciągu ok 3-5 lat udokumentować proces cofania się lodowców. Okazuje się, że zmiany te mają taką skalę, którą trudno sobie nawet wyobrazić! Lodowce cofnęły się w ciągu ostatnich 20 lat ponad 10 razy tyle, ile w ciągu poprzednich stu!

Wydźwięk zatem nie jest zbyt optymistyczny, zwłaszcza, że nie mam przekonania, że mamy na to jakiś wpływ, my zwykli ludzie. Może się jednak mylę i nie powinnam się czuć taka bezsilna.

W filmie wyczuwa się amerykański rozmach i dynamikę narracji. Mnie to nieco irytuje, ale nie mogę odmówić autorowi szacunku za ogrom pracy i zaangażowania w produkcję.

Polecam sceptykom zmian klimatycznych i wielbicielom rewelacyjnych zdjęć!




czwartek, 16 maja 2013

Czy oprawca może przeżyć katharsis? "The Act of Killing" na Planete+Doc

Scena zbrodni (The Act of Killing)
reż. J. Oppenheimer
Dania, Norwegia, Wielka Brytania  2012

Na środowy wieczór zaplanowałam film Scena zbrodni. Trochę potem się zaczęłam wahać, czy serwować sobie przemoc tuż przed snem. Ale bilet już kupiony, więc zaryzykowałam. I było naprawdę warto!

Film opowiada o siepaczach indonezyjskich, którzy w latach 60. wymordowali tysiące tzw. "komunistów" (oni sami w filmie przyznają bez ogródek, że pretekst mógł być jakikolwiek, by bez sądu, na podstawie niby przesłuchań przez szefa redakcji gazety, mordować ludzi). Film zaczyna się i kończy sekwencją absolutnie odrealnionej wizji pseudo-raju. Piękne dziewczęta tańczą na tle wodospadu, po środku starszy pan w czarnej szacie i nieco młodszy, gruby, przebrany za kobietę - wygląda jak drag queen.

Za chwilę poznajemy dwóch jegomościów, już bez kostiumu, jak udają się na miejsce, gdzie przed laty zabijali ludzi. Główny bohater, starszy pan, Anwar Congo (słynny ze swojego okrucieństwa), ubrany w zieloną hawajską koszulę i białe spodnie, opowiada z pasją i uśmiechem na twarzy o swoich metodach (najpierw bili ludzi na śmierć, ale było za dużo krwi, która potem śmierdziała. Wymyślił więc ulepszenie: dusił ich owijając drut wokół szyi). Chwali się, czym się pociesza, by przytłumić wspomnienia - demonstruje popisowo kroki czaczy dokładnie w miejscu, o którym przed chwilą mówił, że było pełne krwi.
Zarówno gruby - prawa ręka Congo, jak i sam Congo wożą się świetnie ubrani po mieście, ściągają haracze od Chińczyków na targu, czują się panami życia. Z dumą opowiadają o swoich "osiągnięciach". Cieszą się, że Joshua (reżyser) chce zrobić o nich film - pamięć o nich nie zaginie. Mają na ten film wiele pomysłów, podrzucają sceny i miejsca, gdzie można je nakręcić, by było jak najrealniej. Werbują statystów, by grali ofiary - są to zwykli ludzie z ulicy. Wybierają kostiumy, chętnie trzymają się konwencji filmów gangsterskich - to na nich się wówczas wzorowali. Oprowadzają reżysera po wszystkich znajomych z młodości - każdy z nich jest "ustawiony" życiowo, cieszą się szacunkiem u władz, są chlubą młodzieżowych bojówek, które nadal są prężną organizacją wspieraną bardzo aktywnie przez rząd.

Wkrótce zaczynamy się domyślać misternej konstrukcji, jakiej reżyser poddaje film. Kręci jednocześnie dwa filmy - jeden, do którego oni przywdziewają kostiumy - jakby swoje sprzed lat, ale mają świadomość, że będą odgrywać to, co naprawdę robili (bardzo zresztą się do tego palą) tylko w wybranej przez siebie konwencji. Drugi film natomiast to dokument o nich, jako ludziach, kręcony z ręki, z boku.

Mamy przekrój przez grupę oprawców - jedni żyją sobie bez zająkniecia dalej, nie myślą o przeszłości, inni nadal ją gloryfikują, inni wciąż robią karierę. Wydaje się, że tylko jeden Anwar miewa koszmary nocne.

Porusza go scena, gdy kręcą pacyfikację wioski (koledzy na zapleczu w rozrzewnieniem wspominają, jak gwałcili czternastolatki). Porusza go, choć jeszcze chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, dlaczego. Znamienne, że kaci nadal grają katów, natomiast statyści z ulicy (w tym dzieci) są ofiarami - wszyscy wiedzą, że grają w filmie, jednak oprawcy po klapsie mogą się śmiać bez krępacji, tak jak dawniej, a "ofiary", zwłaszcza dzieci, nie potrafią się uspokoić po emocjonującej scenie tumultu.

Anwar zabiera nas w miejsca, które dla niego są ważne. Jedno z nich to to, w którym odciął człowiekowi głowę bez zamknięcia mu oczu, od tamtej pory te oczy go prześladują w snach. Motyw straszenia przez ducha jest wykorzystany w groteskowy sposób w "ich" filmie.

Jest kilka bardzo znaczących scen:
Jeden z pracowników studia, w którym kręcą, opowiada też, historię swojego ojczyma-Chińczyka zamordowanego przez gangsterów. Niby się śmieje, ale szybko zdaje sobie sprawę, że pozwolił sobie na chwilę szczerości wobec ludzi, którzy nie zrozumieją go. Ukradkiem ociera łzy, nadrabia miną i słowami uznania dla ich zasług.

Anwar i koledzy są też gośćmi talk-show, które prowadzi młodziutka dziewczyna. W przerażająco lekki sposób, w konwencji żartobliwej rozmowy, wypytuje ich o ich przeszłość - jakby pytała gwiazdy rocka o ich młodzieńcze ekscesy na trasie koncertowej.

Najmocniejszy jednak jest finał filmu. Kręcą scenę tortur. Przesłuchiwanym tym razem jest jednak Anwar. Gdy siedzi na krześle ze związanymi do tyłu rękoma, ubrany w swój gangsterski garnitur, a jego kamrat przykłada mu nóż do szyi, jakby coś się z nim dzieje. Za chwilę zakładają mu na szyję drut, by odegrać uduszenie. Anwar nagle opada z sił, staje się jak galareta - to już nie jest gra. Ma się wrażenie, jakby miał atak serca. Podają mu wodę - nie może utrzymać w ręku butelki. Muszą przerwać zdjęcia.

Następnie widzimy go jak w swoim pałacu ogląda zadowolony gotowy film - jest zachwycony. Nie ma tam jednak sceny tortur. Prosi o jej pokazanie, woła nawet swoich kilkuletnich wnuków, by się z nim ucieszyli tą zabawą. Dzieci niby zachwycone, ale nie rozumieją, że to tylko gra, mają łzy w oczach. Także Anwar pęka. Odbiera mu mowę, jest bez sił. Mówi: "Teraz wiem, co oni czuli, gdy ja im to robiłem. To straszne". Z offu Joshua jednak ripostuje po chwili: "Oni czuli się gorzej, bo ty wiedziałeś, że to tylko film. Oni natomiast wiedzieli, że za chwilę zginą". "Nie, ja naprawdę wiem, co oni czuli".

Ostatnia scena jest kropką nad i odpowiedzią na pytanie, które przez cały film kołacze się po głowie: Czy oprawca może przeżyć katharsis?
Nocą Joshua i Anwar wracają na miejsce, w którym jeszcze niedawno Anwar pokazywał swoje umiejętności taneczne. Jest to jednak już całkiem inne miejsce - inne dla niego. Potyka się o drut, który z taką dumą prezentował, unosi bezsilnym ramieniem worki, w które zawijali zabitych. Opada bez sił. Myśli o tym wszystkim na nowo, ale teraz już nie jako oprawca, ale jako oprawca, który wie, jak to jest być ofiarą. Metoda dramy, jaką zafundował mu Joshua Oppenheimer, odnosi swój skutek. Anwar Congo zwymiotował na myśl o tym, co robił. Porzygał się na myśl o samym sobie.

Wychodzi na zewnątrz zupełnie odmieniony - jakby gotowy, by wymierzyć sobie samemu karę. Katharsis się dokonało.




środa, 15 maja 2013

Planete+ Doc Festival - Więcej niż miód (More than Honey)

Więcej niż miód (More than Honey)
reż. Markus Imhoof
Szwajcaria, Niemcy, Austria, 2012, 90 min

Pokaz zaczął się niby na czas, ale został przerwany dwukrotnie - najpierw pan reżyser chciał nam powiedzieć kilka słów przed projekcją, potem obsługa zorientowała się, że nałożyli taśmę z angielskimi napisami a nie polskimi :) Po solennych przeprosinach i trzykrotnym oglądaniu pierwszych minut filmu, nareszcie mogliśmy się zagłębić w historię. Historię niewielkich owadów, które jednak mają ogromne znaczenie dla naszego, ludzi, istnienia. Gdyby nie praca pszczół, nie byłoby 1/3 żywności na świecie - ani owoców, ani warzyw.
Autor przedstawia podejście do pszczelarstwa na kilku kontynentach: w Europie - jeszcze pełne szacunku dla życiodajnych owadów, tradycyjne; w Ameryce - przepełnione cynizmem i chciwością, bez krzty respektu dla pszczół; w Chinach - najtragiczniejszy chyba obraz, tego, co nas czeka, jeśli się nie opamiętamy. Obraz w swym wyrazie o tyle przerażający, co groteskowy: W latach 50. - 60. Mao stwierdził, że wróble podjadają ludziom za wiele zboża i polecił je wytępić. Po zniknięciu wróbli, pojawiła się plaga insektów, zaczęto zatem stosować ostre pestycydy, które zabiły także pszczoły. Na niektórych obszarach nie ma ich wcale. Ludzie zbierają pyłek z kwiatów w jednej części kraju i przewożą go tysiące kilometrów dalej, by tam zapylać ręcznie drzewa.
Jest tu też mowa o pszczołach zabójcach - niezwykle odpornym gatunku, który dostarcza bardzo dużo miodu. Jest to jeden z eksperymentów naukowych, który wymknął się spod kontroli. Osadnicy w Ameryce Pd. chcieli uprawiać te same rośliny, co w Europie, ale potrzebowali do tego pszczół. Europejskie gatunki źlę znosiły klimat, więc postanowiono je skrzyżować z pszczołami afrykańskimi. Niestety 26 matek z rojami uciekło z hodowli eksperymentalnej i rozmnażając się zasiedliły cały kontynent. W swojej niespotykanej agresji zabiły sporo osób w czasie swego podboju Ameryki.

Głównym problemem umierania rodzin pszczelich są pestycydy. Smutne i przerażające jest to, że w kolejnej sferze życia człowiek jest tak zarozumiały w swojej wszechwiedzy. Nie dostrzega tego, że musi współpracować, bo samodzielnie nie podbije, nie wyżywi świata - no chyba że będzie musiał sam wejść na drzewo, żeby zapylić kwiaty. Nasza krótkowzroczność jest przerażająca - Einstein powiedział kiedyś, że "jeśli umrą wszystkie pszczoły, to w ciągu czterech lat wyginie cała ludzkość".

W ostatnich latach pszczelarze alarmują, że populacja pszczół drastycznie maleje - czy to także początek naszego końca? 
Po filmie było spotkanie z reżyserem. Bardzo Miły człowiek, jego rodzina jest bardzo zaangażowana w pszczelarstwo. Córka i zięć badają pszczoły w Australii. Widać, że on bardzo wierzy, że sytuacja jest jeszcze do uratowania i że działanie jednostki może spowodować zmiany na szerszą skalę (np. bojkot owoców, warzyw z upraw, gdzie stosuje się pestycydy, a przynajmniej te najtoksyczniejsze). Nie wiem, czy moja wiara w takie działania jest taka silna...

Film z pewnością godny polecenia. Technicznie rewelacyjny - wspaniałe ujęcia pszczół w locie, kopulacji matki z trutniem, która odbywa się też w locie. Z spotkania z reżyserem wiem, że by nakręcić te kilka sekund filmu musieli zbudować 10 m wieżę, na której siedziała ekipa, kamera była podczepiona do balonu meteorologicznego, rozpylono feromony matki, żeby ściągnąć niżej całe show i móc je sfilmować (normalnie kopulacja odbywa się na wysokości 30 m).
Wszystkie ujęcia ukazujące pszczoły są przesycone kolorem miodu :) Pszczoły w locie kręcono z mini helikopterków i w zwolnionych klatkach.
W Chinach kręcono tylko przez 2 dni, ponieważ ekipa nie miała oczywiście pozwolenia na robienie zdjęć. Ludzie, którzy brali udział w filmie dopytywali się o pozwolenie, i stawali się coraz bardziej nerwowi - dlatego filmowcy musieli się stamtąd ewakuować, by nie wezwano policji.







poniedziałek, 13 maja 2013

Planete+ Doc Festival - Abu Haraz

Abu Haraz  reż. Maciej Drygas, Polska, 2013, 75 min



Film był w ubiegły piątek przedmiotem recenzji w Tygodniku Kulturalnym w TVP Kultura. Nie widziałam niestety tego programu, ale niezależnie od werdyktu postanowiłam obejrzeć tę premierę.

Autor jest utytułowanym reżyserem obrazów o PRL. Tym razem przeniósł nas na inny kontynent. Pokazał niewielką społeczność, która od zawsze wolna, nagle zostaje pozbawiona wpływu na swoje życie. Mała wioska w Sudanie musi być przesiedlona z powodu budowy tamy – na środku ich równiny będze ogromne jezioro. Zawsze fascynowały mnie tego typu działania ze strony ludzkości – interwencja ludzka w naturę na tak ogromną skalę, jej wpływ na społeczności lokalne. Film ogółem nie zachwycił mnie w pierwszym momencie. Jednak po głębszej refleksji muszę przyznać, że jednak w pewnym stopniu zaspokaja moje oczekiwania.

Historię opowiada jeden z członków społeczności. Mamy obraz chronologiczny jej życia od ich normalnej egzystencji, jakś wiedli od pokoleń, aż po moment po przesiedleniu – tego, jak uprawiają swoje piaszczyste poletka, żyją w absolutnej symbiozie z Nilem – nawadniają swoje uprawy „ręcznie” za pomocą motyki. Żyją bardzo skromnie, ale są zadowoleni. Kiedyś do naszego bohatera przychodzą duchy i oznajmiają mu, że powstanie wielkie jezioro. Budowa tamy trwa kilka lat, w tym czasie niepokój mieszkańców narasta: co się z nimi stanie, co będzie z ich cmentarzem i grobami bliskich, co zrobić ze zwierzętami – ile kosztuje ich utrzymanie w miejscu, gdzie będą niedługo mieszkać. Okazuje się, że nie wszystkich stać na to, by zachować swój majątek – muszą sprzedawać kozy i osły.
Zostają wysiedleni do miasta (oczywiście nie jest to miasto w naszym, zachodnim rozumieniu – osada na pustyni otoczona murem, stłoczone osiedle, w którym gnieżdżą się rodziny w stłoczonych domach – wszystkich jednakowych).
Moment przeprowadzki jest dla nich bardzo dramatyczny, zwierzęta, belki, meble na ciężarówkach budzą zbiorową histerię kobiet.
Potem jest obraz ogromnych mas wody zrzucanych przez tamę – zawsze takie widoki budziły we mnie niemal fizyczny lęk, więc muszę o tym wspomnieć :)

Następnie przenosimy się na krótko do miasta, by poznać ich nowe życie. Owszem mają elektryczność w każdym obejściu, a nie jak dawniej tylko na środku osady jedną żarówkę napędzaną spalinową prądnicą. Wieczorami tępo wgapiają się w idiotyczne seriale w telewizji, nie spędzają czasu razem, jako wspólnota. Nasz bohater wyznaje, że nic mu tu nie smakuje. Łodzią wypływa na jezioro, wciąż powraca do swojego prawdziwego domu, wspina się na dawną górę – teraz skalistą wyspę na środku akwenu. Pływa między koronami palm, które powoli usychają, tak jak on – przesadzone na starość drzewo.
Film podobno powstawał 5 lat. Choćby z tego powodu, warto go zobaczyć, chociaż ma trochę zbyt długich ujęć, które nie za wiele wnoszą – np. suszące się na wietrze pranie. Jednak być może ja nie mam wystarczających kompetencji, by docenić jego walor artystyczny, albo może poprostu przywykłam do bardziej tradycyjnych dokumentów. Kto wie? Myślę, że każdy musi ocenić to sam :)

niedziela, 12 maja 2013

Planete+ Doc Festival - 12 - 19 maja 2013

Połowa maja zaskoczyła mnie reklamowanym szeroko w tzw. mediach ambitniejszych ;) festiwalem Planete+ Doc Festival. Jest to międzynarodowy festiwal filmów dokumentalnych, projekcje odbywają się w Warszawie oraz we Wrocławiu. Festiwalowi towarzyszą dodatkowe wydarzenia - wystawy, debaty, spotkania z reżyserami, koncerty.

We Wrocławiu kinem festiwalowym jest kino Dolnośląskiego Centrum Filmowego (dawne kino Warszawa na Piłsudskiego).
Z bogatego repertuaru wybrałam sobie kilka szczególnie dla mnie interesujących, lub takich, które odbiły się szerszym echem w środowisku kulturalnym.
W kolejnych postach umieszczę moje recenzje.

Tutaj link do wydarzenia: http://planetedocff.pl/

sobota, 11 maja 2013

Ptaki mnie budzą piosenką bez słów...

Niedawno zakupiłam okazyjnie "zestaw wypoczynkowy" z wikliny. Idealnie pasuje do mojej loggii. Do obrazka jest piosenka, która będzie obowiązywać przez cały sezon :) I choć nie jest to może "bungalow wśród skalistych gór", ale funkcję doraźną pełni podobną :)



Andrzej Rybiński, Ryszard Rynkowski, Zbigniew Wodecki - Czas relaksu

Kiedy świat wielki hałasem mnie nuży
A w barze ulica - ten sam nudny tłum
Mój packard mnie niesie do celu podróży
U boku przyjaciół mam dwóch

Czeka tam na nas bungalow mój mały
Ukryty dyskretnie wśród skalistych gór
Tu księżyc wschodzi jak nad Alabamą
Wystarczy przekręcić klucz


Tlidy tlidy tlidy di
Tlidy tlidy tlidy di
Czas relaksu, relaksu, relaksu to czas
Tlidy tlidy...

Kiedy zmęczonych po długiej podróży
powita nas kanion leżący u stóp
Wtedy pomyślę, że świat choć tak duży
Najbardziej smakuje mi tu

Wniosę bagaże i zaraz po chwili
W fotelu bujanym opadnę bez sił
Głowę pochylę nad szklanką martini
A oni zanucą mi


Tlidy tlidy tlidy di
Tlidy tlidy tlidy di
Czas relaksu, relaksu, relaksu to czas
Tlidy tlidy...

Teraz gdy w ciszy letniego poranka
Ptaki mnie budzą piosenką bez słów
Gdy w oknie tańczy na wietrze firanka
me serce liczy na cud
Oddałbym chyba pieniądze i sławę
Zapomniał, że życie gdzieś toczy swój rytm
Oddałbym chętnie i świat niemal cały
Gdy oni śpiewają mi 


sł. B. Olewicz
muz. A. Rybiński
1974

środa, 8 maja 2013

Wyjatkowo zimny majowy weekend...


Tegoroczny weekend majowy nie rozpieszcza nas, jeśli chodzi o pogodę... Piosenką tygodnia mogła być tylko jedna. Świetny kawałek, który ciągle mi gra w myślach...


Kora - Wyjątkowo zimny maj

Dzień za dniem pada deszcz
Słońce śpi, nie ma Cię
Jest mi bardzo, bardzo źle
Zimny kraj, zimny maj
Koty śpią, miasto śpi
Czarodziejskie śnią się sny

W moim śnie, cudownym śnie
Tylko kocham, kocham, kocham
Bawię się, laj laj, laj, laj

W moim śnie, cudownym śnie
Przez zieloność wolno płyniesz
I do brzegu zbliżasz się
Cudny kraj, cudny maj
Słońce mruży twoje oczy
Gdy całujesz, pieścisz mnie

W moim śnie, cudownym śnie
Tylko kocham, kocham, kocham
Bawię się, laj laj, laj, laj