W niedzielę, 9. października
2016 zmarł Andrzej Wajda. Człowiek-legenda, jak postacie z jego filmów.
Posągowy a jednocześnie taki ludzki i ciepły. Jeden z niewielu z pokolenia,
które odchodzi do historii, ale zawsze będzie obecne w naszej wyobraźni narodowej
poprzez swoje dzieła. Słyszę Wajda, myślę: Ziemia obiecana, Popiół i diament,
Człowiek z marmuru, Tatarak, Katyń. Wspaniałe ekranizacje naszej literatury,
które są samodzielne, mimo że tak ściśle złączone z pierwowzorem. Udowadniają
niejednokrotnie, że film nie musi być gorszy niż książka. Filmy, które
zmieniały nasze myślenie o rzeczywistości. Zrobione ze smakiem i wyczuciem
balansu między wielkością postaci a jej zwyczajnością, ludzkim wymiarem. Nie do
wypowiedzenia jest ta strata dla polskiej kultury. Pozostaje jedynie marzyć, by
przyszłość obdarzyła nas jeszcze kiedyś kimś choć w połowie tak wybitnym, jak
on.
Zastanawiałam się, jakim
filmem chciałabym uczcić tę smutną okoliczność. Najpierw przyszła mi do głowy Ziemia
obiecana. Nawet TVP nadała ją w tym tygodniu. Uwielbiam tę książkę i film, tak
jak i sztukę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Każda z tych form broni się w tych
wykonaniach w stu procentach i stanowi dla mnie zupełnie różną i niezależną
interpretację rzeczywistości opisywanej przez Reymonta.
Potem przyszedł mi na
myśl Popiół i diament. Bardzo lubię ten film – tak bogaty w symbolikę narodową
i stawiający w zupełnie innym świetle oryginał literacki niż zazwyczaj się go
postrzegało. Ukazał, jak to zwykle u Wajdy, całkiem inne aspekty ten trudnej
historii tworzenia powojennej rzeczywistości, niż książka. No i mam wielki
sentyment do miejsca, gdzie został zrobiony – mojego ukochanego Wrocławia. Jest
w tym obrazie uchwycony Wrocław, jaki znam z opowiadań mojej przyszywanej
Babci, mojej sąsiadki Pani Mili. Ona opowiadała mi o tym, jak to wszystko tutaj
wyglądało tuż po wojnie.
Człowiek z marmuru –
pierwszy raz świadomie oglądałam go jeszcze w szkole. Sporo rozumiałam, bo
pamiętałam jak jeździliśmy do Taty z torbami z jedzeniem pod bramę kopalni w
czasie strajków. Dreszcz i podniecenie, które nam wtedy towarzyszyło zapadło kilkuletniej
dziewczynce w serce tak mocno, że zawsze będą mnie wzruszać takie obrazy,
zawsze będę je rozumieć i doceniać. Konteksty nie będą wymagały specjalnych
objaśnień, bo tamta atmosfera wsiąkła w moją świadomość na zawsze.
Mogłabym tu jeszcze
wymienić Tatarak, bo pamiętam, że zrobił na mnie duże wrażenie… Wręcz w
ekshibicjonistyczny sposób ukazał przeżycia Krystyny Jandy, ale przede
wszystkim dał nam pojęcie o tym, jaką więź miał Wajda ze swoimi aktorami.
Postanowiłam jednak
obejrzeć film, o którym niewiele osób wie. Jest to krótki metraż trafiający w
sedno tematu niesamowicie dobitnie. Trudno stwierdzić, czy to kwestia reżyserii
Wajdy czy może świetnego scenariusza pióra Stanisława Lema. Podejrzewam, że
to taka kompilacja dała tak świetny rezultat. Przekładaniec z 1968 roku to
brawurowa historia science-fiction – rzecz dzieje się w roku 2000. Jak to u
Lema niby przyszłość odległa, ale jednak jakaś taka dość znajoma, tylko szpital
futurystyczny. No i podejście do tematu przeszczepów. Główny bohater, czy też
bohaterowie, bo ostatecznie ciężko stwierdzić ilu ich jest, to kierowca
rajdowy, który po wypadku na torze, domaga się pieniędzy z ubezpieczenia za
śmierć brata, który, będąc jego pilotem, w tym samym wypadku poniósł śmierć.
Jednak firma ubezpieczeniowa ma wątpliwości, czy faktycznie tak się stało,
skoro ok 40 % narządów, i to narządy kluczowe dla życia, nadal żyje – w bracie-kierowcy.
Zatrudnia więc prawnika, który ma tę
sprawę załatwić. Ten stara się, chociaż już na początku doznaje szoku i widać,
że przerasta go ten temat. Świetne są kwestie chirurga, który z uśmiechem na
twarzy wygłasza współczesną filozofię medycyny i transplantologii (w tej roli
Jerzy Zelnik). Zagmatwana już sytuacja komplikuje się dodatkowo po kolejnych
wypadkach naszego kierowcy, co skutkuje niezwykle ciekawą historią i
błyskotliwymi dialogami, w których nie brak logiki, ale trudno odnaleźć moralny
ład. Film jest naprawdę godny polecenia. Jak to u Lema opisuje dobitnie naszą
ludzką kondycję, która w zasadzie nie zmienia się z biegiem czasu. I jak to u
Wajdy oddaje ten obraz bez przesady w żadną stronę: z umiarem, z klasą, ale też
z poczuciem humoru i dystansem obnaża nasze ludzkie zapędy do zabawy w Pana
Boga. Polecam ten film, by nieco rozchmurzył nasze czoła po tej przykrej
wiadomości, a także byśmy pamiętali, że nie tylko monumentalne dzieła wyszły
spod rąk Mistrza, ale także takie małe, zapomniane perełki, które tylko
potwierdzają jego ogromny talent.
Panie Andrzeju - dziękujemy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz