Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

czwartek, 13 października 2016

Andrzej Wajda - odszedł jeden z największych



W niedzielę, 9. października 2016 zmarł Andrzej Wajda. Człowiek-legenda, jak postacie z jego filmów. Posągowy a jednocześnie taki ludzki i ciepły. Jeden z niewielu z pokolenia, które odchodzi do historii, ale zawsze będzie obecne w naszej wyobraźni narodowej poprzez swoje dzieła. Słyszę Wajda, myślę: Ziemia obiecana, Popiół i diament, Człowiek z marmuru, Tatarak, Katyń. Wspaniałe ekranizacje naszej literatury, które są samodzielne, mimo że tak ściśle złączone z pierwowzorem. Udowadniają niejednokrotnie, że film nie musi być gorszy niż książka. Filmy, które zmieniały nasze myślenie o rzeczywistości. Zrobione ze smakiem i wyczuciem balansu między wielkością postaci a jej zwyczajnością, ludzkim wymiarem. Nie do wypowiedzenia jest ta strata dla polskiej kultury. Pozostaje jedynie marzyć, by przyszłość obdarzyła nas jeszcze kiedyś kimś choć w połowie tak wybitnym, jak on.
Zastanawiałam się, jakim filmem chciałabym uczcić tę smutną okoliczność. Najpierw przyszła mi do głowy Ziemia obiecana. Nawet TVP nadała ją w tym tygodniu. Uwielbiam tę książkę i film, tak jak i sztukę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Każda z tych form broni się w tych wykonaniach w stu procentach i stanowi dla mnie zupełnie różną i niezależną interpretację rzeczywistości opisywanej przez Reymonta.
Potem przyszedł mi na myśl Popiół i diament. Bardzo lubię ten film – tak bogaty w symbolikę narodową i stawiający w zupełnie innym świetle oryginał literacki niż zazwyczaj się go postrzegało. Ukazał, jak to zwykle u Wajdy, całkiem inne aspekty ten trudnej historii tworzenia powojennej rzeczywistości, niż książka. No i mam wielki sentyment do miejsca, gdzie został zrobiony – mojego ukochanego Wrocławia. Jest w tym obrazie uchwycony Wrocław, jaki znam z opowiadań mojej przyszywanej Babci, mojej sąsiadki Pani Mili. Ona opowiadała mi o tym, jak to wszystko tutaj wyglądało tuż po wojnie.
Człowiek z marmuru – pierwszy raz świadomie oglądałam go jeszcze w szkole. Sporo rozumiałam, bo pamiętałam jak jeździliśmy do Taty z torbami z jedzeniem pod bramę kopalni w czasie strajków. Dreszcz i podniecenie, które nam wtedy towarzyszyło zapadło kilkuletniej dziewczynce w serce tak mocno, że zawsze będą mnie wzruszać takie obrazy, zawsze będę je rozumieć i doceniać. Konteksty nie będą wymagały specjalnych objaśnień, bo tamta atmosfera wsiąkła w moją świadomość na zawsze.

Mogłabym tu jeszcze wymienić Tatarak, bo pamiętam, że zrobił na mnie duże wrażenie… Wręcz w ekshibicjonistyczny sposób ukazał przeżycia Krystyny Jandy, ale przede wszystkim dał nam pojęcie o tym, jaką więź miał Wajda ze swoimi aktorami.
Postanowiłam jednak obejrzeć film, o którym niewiele osób wie. Jest to krótki metraż trafiający w sedno tematu niesamowicie dobitnie. Trudno stwierdzić, czy to kwestia reżyserii Wajdy czy może świetnego scenariusza pióra Stanisława Lema. Podejrzewam, że to taka kompilacja dała tak świetny rezultat. Przekładaniec z 1968 roku to brawurowa historia science-fiction – rzecz dzieje się w roku 2000. Jak to u Lema niby przyszłość odległa, ale jednak jakaś taka dość znajoma, tylko szpital futurystyczny. No i podejście do tematu przeszczepów. Główny bohater, czy też bohaterowie, bo ostatecznie ciężko stwierdzić ilu ich jest, to kierowca rajdowy, który po wypadku na torze, domaga się pieniędzy z ubezpieczenia za śmierć brata, który, będąc jego pilotem, w tym samym wypadku poniósł śmierć. Jednak firma ubezpieczeniowa ma wątpliwości, czy faktycznie tak się stało, skoro ok 40 % narządów, i to narządy kluczowe dla życia, nadal żyje – w bracie-kierowcy. Zatrudnia więc  prawnika, który ma tę sprawę załatwić. Ten stara się, chociaż już na początku doznaje szoku i widać, że przerasta go ten temat. Świetne są kwestie chirurga, który z uśmiechem na twarzy wygłasza współczesną filozofię medycyny i transplantologii (w tej roli Jerzy Zelnik). Zagmatwana już sytuacja komplikuje się dodatkowo po kolejnych wypadkach naszego kierowcy, co skutkuje niezwykle ciekawą historią i błyskotliwymi dialogami, w których nie brak logiki, ale trudno odnaleźć moralny ład. Film jest naprawdę godny polecenia. Jak to u Lema opisuje dobitnie naszą ludzką kondycję, która w zasadzie nie zmienia się z biegiem czasu. I jak to u Wajdy oddaje ten obraz bez przesady w żadną stronę: z umiarem, z klasą, ale też z poczuciem humoru i dystansem obnaża nasze ludzkie zapędy do zabawy w Pana Boga. Polecam ten film, by nieco rozchmurzył nasze czoła po tej przykrej wiadomości, a także byśmy pamiętali, że nie tylko monumentalne dzieła wyszły spod rąk Mistrza, ale także takie małe, zapomniane perełki, które tylko potwierdzają jego ogromny talent. 
Panie Andrzeju - dziękujemy!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz