Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

Już nie mów, nie mów nic, nie mów nic...

To słowa piosenki, którą bohaterka filmu "Nóż w wodzie" śpiewa dla chłopaka. Czasem może powinnam je sobie sama zanucić... Ale może właśnie po to powstał ten blog, abym bezkarnie mogła wylewać swoje przemyślenia. Pieter Bruegel powiedział kiedyś o sobie, że "cierpi na nadmiar widziadeł". Ja cierpię na nadmiar myśli...

poniedziałek, 13 maja 2013

Planete+ Doc Festival - Abu Haraz

Abu Haraz  reż. Maciej Drygas, Polska, 2013, 75 min



Film był w ubiegły piątek przedmiotem recenzji w Tygodniku Kulturalnym w TVP Kultura. Nie widziałam niestety tego programu, ale niezależnie od werdyktu postanowiłam obejrzeć tę premierę.

Autor jest utytułowanym reżyserem obrazów o PRL. Tym razem przeniósł nas na inny kontynent. Pokazał niewielką społeczność, która od zawsze wolna, nagle zostaje pozbawiona wpływu na swoje życie. Mała wioska w Sudanie musi być przesiedlona z powodu budowy tamy – na środku ich równiny będze ogromne jezioro. Zawsze fascynowały mnie tego typu działania ze strony ludzkości – interwencja ludzka w naturę na tak ogromną skalę, jej wpływ na społeczności lokalne. Film ogółem nie zachwycił mnie w pierwszym momencie. Jednak po głębszej refleksji muszę przyznać, że jednak w pewnym stopniu zaspokaja moje oczekiwania.

Historię opowiada jeden z członków społeczności. Mamy obraz chronologiczny jej życia od ich normalnej egzystencji, jakś wiedli od pokoleń, aż po moment po przesiedleniu – tego, jak uprawiają swoje piaszczyste poletka, żyją w absolutnej symbiozie z Nilem – nawadniają swoje uprawy „ręcznie” za pomocą motyki. Żyją bardzo skromnie, ale są zadowoleni. Kiedyś do naszego bohatera przychodzą duchy i oznajmiają mu, że powstanie wielkie jezioro. Budowa tamy trwa kilka lat, w tym czasie niepokój mieszkańców narasta: co się z nimi stanie, co będzie z ich cmentarzem i grobami bliskich, co zrobić ze zwierzętami – ile kosztuje ich utrzymanie w miejscu, gdzie będą niedługo mieszkać. Okazuje się, że nie wszystkich stać na to, by zachować swój majątek – muszą sprzedawać kozy i osły.
Zostają wysiedleni do miasta (oczywiście nie jest to miasto w naszym, zachodnim rozumieniu – osada na pustyni otoczona murem, stłoczone osiedle, w którym gnieżdżą się rodziny w stłoczonych domach – wszystkich jednakowych).
Moment przeprowadzki jest dla nich bardzo dramatyczny, zwierzęta, belki, meble na ciężarówkach budzą zbiorową histerię kobiet.
Potem jest obraz ogromnych mas wody zrzucanych przez tamę – zawsze takie widoki budziły we mnie niemal fizyczny lęk, więc muszę o tym wspomnieć :)

Następnie przenosimy się na krótko do miasta, by poznać ich nowe życie. Owszem mają elektryczność w każdym obejściu, a nie jak dawniej tylko na środku osady jedną żarówkę napędzaną spalinową prądnicą. Wieczorami tępo wgapiają się w idiotyczne seriale w telewizji, nie spędzają czasu razem, jako wspólnota. Nasz bohater wyznaje, że nic mu tu nie smakuje. Łodzią wypływa na jezioro, wciąż powraca do swojego prawdziwego domu, wspina się na dawną górę – teraz skalistą wyspę na środku akwenu. Pływa między koronami palm, które powoli usychają, tak jak on – przesadzone na starość drzewo.
Film podobno powstawał 5 lat. Choćby z tego powodu, warto go zobaczyć, chociaż ma trochę zbyt długich ujęć, które nie za wiele wnoszą – np. suszące się na wietrze pranie. Jednak być może ja nie mam wystarczających kompetencji, by docenić jego walor artystyczny, albo może poprostu przywykłam do bardziej tradycyjnych dokumentów. Kto wie? Myślę, że każdy musi ocenić to sam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz